poniedziałek, 1 czerwca 2015

Dzień Dziecka...

       Dzień Dziecka przypomina, że można się cieszyć jak dziecko, zwłaszcza jak jest czym. A ja mam od dłuższego czasu dużo powodów do radości. Mój nauczyciel, Tenzin, uczy, że trzeba zwracać szczególną  uwagę na to co się udaje. Muszę wszystko sobie uporządkować, żeby nie zapomnieć, że takie szalenie miłe rzeczy się zdarzają i to w ogromnych ilościach czasem ;-)
     Zaczęło się od zeszłego poniedziałku. Żegnaliśmy siedzibę Stowarzyszenia Tai Chi na Miedzianej z moją grupą. We wtorek pożegnałam się z pierwszą grupą, którą prowadziłam. Wszyscy już postanowili chodzić tylko do grup kontynuujących. Ja ich bardzo zachęcałam. Cieszę się, że spełniłam najważniejsze zadanie jako instruktora grupy początkującej, polubili Tai Chi Mistrza Moy :-D We wtorek dostałam świetne prezenty od moich dzieci. Zestaw garnków z odlewów aluminiowych, kwiaty, uściski i buziaki. Jeszcze w nich nie gotuję, na razie się patrzę bo takie ładne. Ale córka dała mi przepis na prostą, pyszną zupę krem, a syn będzie robił steki na super patelni więc zacznie się używać tych cudów :-) W środę udało się zapakować i zawieść meble, ubrania, zabawki, jedzonko do "samotnych matek z dziećmi" W czwartek zrobiłam sobie hybrydę na pazurkach w kolorze pomarańczowo - złotym. W piątek doznałam olśnienia i odnalazłam skierowanie na rezonans magnetyczny. Schowałam sobie to skierowanie w dobre miejsce, żeby nie zgubić, tyle, że pół roku temu i zapomniałam, gdzie... W sobotę pojechałam na masaż i choć obolała wyszłam jak zawsze to duża ulga na drugi dzień była. I koleżanka kupiła mi białe, piękne pelargonie. W niedzielę zaplanowałam  postawić piwo i pizzę moim dzieciom, ich bliższym oraz ich dalszym przyjaciołom, min tym, którzy pomagali w zapakowaniu wielu rzeczy do ośrodka.
     W niedzielę pojechałam do Łazienek poćwiczyć w Chińskiej Alei a potem biesiadowałam z młodziakami. I wtedy dostałam najpiękniejszy prezent. Jak to przy piwku (to znaczy ja nie piję w ogóle) rozgadaliśmy się wszyscy. Śmiechu było co nie miara. Wiele osób znam od lat więc powspominaliśmy na wesoło. I moje dzieci się rozczuliły, powspominały miłe rzeczy z dzieciństwa z moim udziałem. A Mercia, powiedziała, że każdemu dziecku życzy takiej mamy. Rozpłakałabym się, ale nie mam łez... ;-)
 Uczciliśmy Dzień Dziecka, hehehe
     A dzisiaj wzruszyłam się po raz kolejny. Na zajęciach okazano mi tyle sympatii. Nie przypuszczałam, że ludzie, min dzieci tak mnie lubią.
    Znowu bym się rozpłakała.
    W sumie dobrze, że łzy mi nie lecą :-D

sobota, 30 maja 2015

Pożyteczne

    W piątek odbyły się ostatnie zajęcia tai chi na Miedzianej. Uwieczniłam ostatni ciąg 108 ruchów opracowanych przez Mistrza Moy. Na zajęciach był również najstarszy uczestnik, Andrzej, ma 82 lata. Wszyscy ofiarowali pomoc, żeby dotarł do nowej siedziby na Broniewskiego.

 
Już lokal opustoszał.
      Przypomniałam sobie jak zaczynałam właśnie tu..... 9 lat temu.
      Syn przechodząc ulicą zobaczył plakat i nie doczytawszy dobrze, uznał, że chce chodzić na tai chi bo to sztuka walki. Poszedł na zajęcia i okazało się, że instruktor polecił przyjść z opiekunem. Wypadło na mnie.
Na początku siedziałam w kąciku na krześle i .. czekałam.
Po kilku zajęciach, stwierdziłam, że to na razie z walką nie ma nic wspólnego, co tak będę siedzieć, poruszam się chociaż.
I tak się zaczęło.
Po pewnym czasie byłam zachwycona tą techniką.
Nie mogłam się doczekać kolejnych zajęć. Miałam czas tylko w sobotę. Raz na tydzień to było definitywnie za mało, ale dobre i to :-D
Po około roku firma się przeniosła, miałam blisko, ćwiczyłam codziennie.
W międzyczasie, syn zaczął trenować boks. Teraz nawet jest trenerem.
      Po wypadku wróciłam do ćwiczeń. Można powiedzieć, że dzięki nim zaczęłam samodzielnie chodzić, utrzymywać równowagę, przestało mi się kręcić w głowie.
      Kiedyś u psychologa na jakiś warsztatach, mieliśmy, napisać jak się zachowamy w dwóch sytuacjach, pozytywnej i negatywnej. W obu przypadkach, planowałam iść poćwiczyć Taoistyczne Tai Chi. Psycholog stwierdził, że to nie jest dla mnie zwykła gimnastyka, to ma dla mnie większe znaczenie.
Nie rozumiałam  o co chodzi, ale fakt, Taoistyczne Tai Chi przynosiło mi satysfakcję, zadowolenie i siłę do zmagania się z problemami w pracy, w domu. Było mi łatwiej.
     Kiedy popadłam w depresję i zaprzestałam chodzić na zajęcia, moja psycholog namawiała, żebym nie rezygnowała. Jedną z rzeczy niezbędnych do wychodzenia z dołka jest zajmowanie się tym co się lubi. Na szczęście,  okazało się, że mam parę takich miłych zajęć. Kiedyś chodziłam do teatru, robiłam na drutach, czytałam, ćwiczyłam tai chi. Powolutku, powolutku zaczęłam sobie przypominać co lubię i robić to.
      Rozwinęłam, nawet, kilka nowych umiejętności, niezauważanych u mnie do tej pory.
      Najważniejsza umiejętność i fascynacja dla mnie to Taoistyczne Tai Chi. Teraz już wiem, że to dla mojego ducha i umysłu najlepsza sztuka, najbardziej wartościowa.
Opowiadam o tym bo dobrze dzielić się tym co pomaga. Może ktoś odnajdzie dzięki temu ratunek dla siebie, szczęście czy po prostu frajdę a to poprowadzi do polepszenia życia innych. Tak jak mnie nakierowała pani psycholog, może i ja komuś podpowiem.....
      W piątek, pierwszy raz po dłuższej przerwie, poćwiczyłam formę bardziej zaawansowaną. I zaskoczona byłam jak bardzo odczułam różnicę między prostym a zaawansowanym ćwiczeniem. W głowie mi się zaczęło kręcić. Krew zaczęła szybciej krążyć. Bardzo to jest pożyteczne, nie mogę tego zaniedbywać. No cóż, mam teraz dalej ale postaram się jeździć na Broniewskiego codziennie :-D 
          

czwartek, 28 maja 2015

Ufffff :-D

    Ufffff, pozbierałam się już. Wczoraj udało się wysłać transport do Stowarzyszenia  Wspólnymi Siłami. Dużo rzeczy się uzbierało. Stowarzyszenie Taoistycznego Tai Chi z Miedzianej przekazało 9 biurek, szafy, regały, wieszaki, tablice korkowe, koce, kołdry, krzesła, kwiaty doniczkowe :-D Znajomi przynieśli wózek, zabawki, ubrania, buty, kosmetyki, jedzenie, słodycze. Zapakowaliśmy duży samochód dostawczy

Samochód pożyczył dla nas i zawiózł kolega mojego syna. Parę osób skrzyknęło się, żeby pomóc.
Wieczorem we wtorek piszę do znajomego, że czekamy we środę rano jak był umówione. On zaraz oddzwania, że zapomniał....... Ziemia się rozstąpiła pode mną.... Uderzyłam w lament. Z Miedzianej rzeczy trzeba zabrać do końca tygodnia bo opuszczamy lokal, a w dodatku zostawili te rzeczy specjalnie na moją prośbę. W międzyczasie ludzie donieśli mnóstwo rzeczy. Po prostu serce mi zamarło.
Na szczęście znajomy obiecał przyjechać o 15.
Do tej pory bym osiwiała gdyby nie to, że farbuję włosy hehehe
Przyjechał, młodziaki pomogli pakować i wieczorem wszystko było już u Matek...
Wielka radość, że się nam udało i w ośrodku, bo tyyyyyle dobrego dostali.
 
A dzisiaj rano, zadzwoniła znajoma, że ma dwie maszyny do szycia do oddania
No niesamowite.
 
Fajnie, bo mam jeszcze dwa wózki, letnie rzeczy więc i tak będzie planowany kolejny transport.
 
 
Ciekawe co kolega syna na to ? ;-)
Ale chyba jest zadowolony, że takie wspaniałe rzeczy robi :-D
 
 
   
 
 

 
 

poniedziałek, 25 maja 2015

Dziecko

   Przyszłam na kawkę do mojej córy. Nie odwiedzamy się zbyt często, bo Marcia zapracowana, zakochana i w ogóle zajęta. Wracając z Broniewskiego obiecałam, że wpadnę. Chociaż ta deszczowa pogoda mnie rozkłada, bardzo się ucieszyłam, że jest okazja, żeby się spotkać i pogadać choć chwilę, więc się tam doczłapałam. Kawę dostałam pyszną, rudy kot też był bardzo rozkoszny to zapomniałam, że mnie coś boli i zaczęłyśmy sobie opowiadać co się wydarzyło. Marcia pokazała mi jaką fryzurę chce sobie zrobić. Zaplanowała obciąć włosy na krótko. No super. Ale nagle spojrzałam na moją córkę inaczej. Zobaczyłam jak wydoroślała.
    Córka zawszę była odpowiedzialna, mądra, rezolutna. Nie było z Nią żadnych kłopotów. Dużo spraw można było jej powierzyć. I w związku z tym wymagałam od Niej jeszcze zrozumienia a nawet wyrozumiałości. No po prostu będąc dzieckiem była dorosła. Zwłaszcza, że syn zawsze potrzebował wsparcia więc trochę nie starczało czasu, żeby się Nią zajmować, a nawet nie czuło się takiej potrzeby. I tak to, sama sobie radziła. Sama o siebie dbała. Była samodzielna i odpowiedzialna. Było to oczywiście bardzo wygodne dla mnie i korzystałam z tego. Więc Marcia nie specjalnie mi się żaliła, co najwyżej wybuchała, kiedy poczuła się pokrzywdzona i niesprawiedliwie potraktowana. Uspokajało to nas, bo znaczyło, że umie sobie radzić, walczy o swoje. Ale raczej postrzegałam Ją jako dzielną dziewczynkę. Pewnie też dlatego, że nosiła długie włosy, często upięte w warkocz.
Zmiana fryzury na krótkie włosy, uzmysłowiła mi jaka Ona już dorosła.
I uświadomiłam sobie, że nie było mnie przy niej kiedy najbardziej potrzebowała wsparcia.
Po moim wypadku została sama.
Sama z cierpieniem, z rozpaczą.
Nie mogłam przytulić, ucałować.
    Zrozumiałam, dlaczego wyprowadziła się z domu tak wcześnie. Myślałam nawet: jak Ona może mnie tak zostawić. A Ona podświadomie miała do mnie żal, że ją zostawiłam, że musiała tyle przeżyć. A może i świadomie była na mnie zła, nie ma dziwne, człowiek to tylko człowiek i uczucia ma. To nawet dobrze, że ma. Oczywiście rozsądek nakazywał się mną trochę opiekować ale najchętniej chciałaby zapomnieć o tym co się stało i nie wracać, żeby patrzeć na niedołężną matkę.
Całe szczęście, trafiła na wspaniałego faceta. Ma się Nią teraz kto opiekować i dbać o Nią.
I lubi mnie czyli mądry chłopak hehehe.
Dzięki temu, wracamy do równowagi. Myślę, że teraz coraz częściej będziemy się widywać i spędzać fajnie czas, wesoło i z radością, że jesteśmy znów razem.
W sobotę, Marysia opowiadała z dumą swojemu chłopakowi, jak to jej mama czyli ja, też poczuła się dorosła :-D
Tak, wydoroślałam i ja.
     Chociaż moje życie małżeńskie nie było usłane różami to niczego nie żałuję. Warto było przeżyć różne smuty, żeby mieć takie wspaniałe dzieci.
     Mam nadzieję nadrobić stracony czas. Odwzajemnić tę miłość i wspierać kiedy tylko będzie trzeba.
      Marcia czasem czyta mojego bloga, ale jeśli o tym nie przeczyta to mam nadzieję, że odczuje moją serdeczność......

niedziela, 24 maja 2015

Pierwsza cegiełka

    W sobotę przewieziono najcięższe i największe rzeczy. Na Broniewskiego jest już najważniejszy sprzęt. Będziemy musieli tylko pomalować ściany, uporządkować, posprzątać i zaczynamy tam żyć. Mam nadzieję, że wszystkim tam będzie dobrze i będzie emanowało to miejsce dobrą energią W oczekiwaniu na transport już się zadomowiliśmy, napiliśmy się herbaty, pojedliśmy ciasta. Zrobiło się miło i to zwiastujee tak będzie zawsze. Przyjechała architekt Stowarzyszenia z Kanady.


 
 Niestety nie mogłam czekać na rozpakowywanie i ustawianie rzeczy ale wierzę, że jest już świetnie urządzone i można zaczynać ćwiczenia.
Przypomniał mi się Ajahna Brahm https://www.youtube.com/watch?v=gQ8CEketRck o Budowaniu Domu Spokoju. Medytacja przyczynia się najbardziej do naszego rozwoju, do szczęścia.
Medytacja to już nie jest sprawa religii, dostępna tylko wybranym, trudna. Teraz to jest czynność absolutnie konieczna do normalnego, zdrowego życia. Medytacja to czynność, która jest potrzeba człowiekowi jak jedzenie i picie. W naszej kulturze temat w ogóle nie poruszany, nie rozumiany. Dopiero kiedy mnisi zmuszeni byli przez komunistów do uciekania na zachód zapoznali ludzi po tej stronie świata z tą czynnością. I tak min Taoistyczne Tai Chi jest nazywane medytacją w ruchu. Zapewnia zdrowie duszy i ciała. Min. sposób w jaki się ćwiczy, powoduje wyciszenie, uspokojenie.
Kiedy zaczynam zajęcia, w głowie nie raz jest,właściwie był smutek, przygnębienie. A kiedy nie przychodziłam przez dłuższy czas bo ogromna deprecha mnie dopadła to słyszałam, że właśnie wtedy koniecznie trzeba przychodzić. Nie rozumiałam tego a nawet nie wierzyłam w takie gadanie.W końcu zmusiłam się do tego, żeby przychodzić a i znajomi z tai chi, zatroskani,nie pozwalali mi się poddać. Teraz to już mam opracowany system pracy. Zaczynam ciąg z ciężkim sercem. Dzięki temu, że się zajmę i myślę o tym co robię, oderwę się od codziennych trosk i problemów a nawet od zwykłej codzienności. Jak wspomniał Ajahn, po prostu człowiek musi odpocząć i pozwolić wyjść na wierzch temu co w duszy gra. Dzięki temu zyskamy energię, wiedzę, współczucie dla innych i dla siebie czyli staniemy się szczęśliwi.  To tak po trzecim ciągu jest u mnie ok ;-)
     Mówię o tym na swoich grupach. Uważam, że takie podejście do życia jest bardzo cenną umiejętnością. Naprawdę tak jest, że trzeba czasem odpocząć i pozwolić, żeby samo się podziało. Oczywiście podejmowanie pewnych decyzji i robienie co się postanowi jest konieczne, ale najlepsze pomysły przychodzą wtedy kiedy się człowiek wyluzuje. Przestanie czegoś pragnąć, czegoś potrzebować i powoli, żeby coś z nieba spadło ;-) Od kiedy tak żyję nie spotyka mnie nic złego a wręcz, prędzej czy później mam powody do radości i zadowolenia.
      I tak sobie myślę, że na Broniewskiego może się rozpocząć budowanie "domu spokoju". Tutaj może powstać pierwsza cegiełka

czwartek, 21 maja 2015

Przeprowadzka

    Ostatnie dni pakowania. W sobotę już przenosimy najcięższe rzeczy. Wynajęty jest duży wóz, który zabierze to co się nie udało przewieźć samochodami osobowymi i tramwajami ;-) Mamy już parę dni, żeby posegregować, uporządkować, zaplanować jak rozmieścić sprzęty w nowym miejscu. Wszyscy uwijają się jak w ukropie ale jesteśmy szczęśliwi. W sobotę już się zadomowimy zupełnie na Broniewskiego. Kto tylko będzie mógł to na pewno zjawi się tam, żeby mieć swój wkład pracy i dzięki temu czuć się jak u siebie. Nie wiem dlaczego ale tak to działa i cieszy się ogromną popularnością i sympatią. Ludzie to lubią :-D

Zajęcia w przyszłym tygodniu odbędą się jeszcze na Miedzianej. Pożegnamy stare kąty. Jedna koleżanka miała koszulkę zaprojektowaną na otwarcie siedziby na Miedzianej. Na niej widniała data 28 maja 2005 r. Akurat mija 10 lat :-D

Przenosiny do nowego miejsca zmusza do segregacji co się przyda, co potrzebne a co zbyteczne.
Dzięki temu Stowarzyszenie Taoistycznego Tai Chi przekazuje 9 dużych ławek szkolnych, krzeseł, kwiatów doniczkowych i pomniejsze rzeczy dla "Wspólnymi siłami"

Super. Dzwoniłam do Ośrodka, zapytać czy chcą., Pani piszczała ze szczęścia. :-D Znajomy obiecał mi samochód dostawczy pożyczyć. Mamy już ławki, wózki, ubrania, książki, zabawki, środki czystości i trochę jedzenia :-D

wtorek, 19 maja 2015

Dla Stowarzyszenia "wspólnymi siłami"

     Wyjechała moja siostra z dziećmi na Sardynię i zostawiła do oddania wózki, rzeczy, zabawki, książki. Znajoma wymieniała szafę więc zrobiła porządek i uzbierała sporo im niepotrzebnych rzeczy. I tak się zaczęło......
Ponieważ już organizowałam transport do tych mam z dziećmi więc postanowiłam się tym zająć ponownie. Powiedziałam znajomym w Warzywniaku, w Kwiaciarni, u Fryzjera, że organizujemy transport, więc jak ktoś coś ma do oddania to jest okazja. Zaprzyjaźniłam się z Paniami z okolicznych sklepów i już parę razy zapełniłyśmy cały duży samochód. Pani fryzjerka mówi swoim klientom o potrzebach "samotnych mam" i od niej samej połowę samochodu mamy zapełnioną. Dzięki Jej entuzjazmowi zresztą, chęci, pomysłowości, wiele, mnie samej, udało się zdziałać. Pani Magda ma tyle energii, że obdziela nią klientów, mnie, znajomych.... Min innymi wpadłam na pomysł, żeby opowiedzieć o Stowarzyszeniu na zajęciach tai chi przeze mnie prowadzonych. Spotkało się to z zainteresowaniem i sympatią. Wiele osób wykazało chęć do pomocy. Wczoraj koleżanka przytargała wózek z ciuszkami, zabawkami itp. dla maluszków. Kolega miał pomysł na wakacje na jachcie dla starszych dzieci. Inny kolega już tam zawiózł rzeczy. Niesamowite :-D A tak się wstydziłam zagadać. Dzięki tak wspaniałej, serdecznej reakcji dzisiaj na drugiej grupie o tym powiedziałam. I też byli chętni do pomocy :-D Oczywiście rozumiem, że nie wszyscy na hura, będą mogli coś zadziałać ale wiem, że to zakiełkuje prędzej czy później. Ogromnie się cieszę, że odważyłam się i mówię o "samotnych matkach" Im więcej osób będzie wiedziało tym większa szansa, że pomoc się dla nich znajdzie.
Mnie oni bardzo na sercu leżą. Dowiedziałam się od koleżanki, która też im pomaga i to od dawna, jak bardzo są potrzebujący, jaka tam bieda jest. Ośrodek ten nie jest dotowany przez państwo. Niedawno mieli sprawę w sądzie o grunt, który zajmują "na dziko". A to, grozili im odłączeniem prądu. Na szczęście z tych opresji ludzie wyciągnęli, dali pieniądze. Sąd drugiej instancji przyznał im ten grunt, na którym stoi ośrodek więc już ich nie wyrzucą. Ale jeść trzeba codziennie i ubrać się i uczyć. Dzieci też potrzebują się pobawić, pocieszyć, rozweselić, żeby nie wyrosły na zgorzkniałych, nieszczęśliwych, nieprzychylnych całemu światu, ludzi.
Wiem, że sami robią świąteczne ozdoby, palmy, laurki, stroiki i sprzedają okazyjnie. Ratują się jak mogą. Niemniej jednak polegają na ludziach, na ich pomocy i dobrym sercu. Wiem, że trafiają się firmy, które coś większego zasponsorują. Widziałam, że na wakacje w zeszłym roku, dzieci miały gdzie pojechać. Książki, przybory szkolne na rozpoczęcie roku dostali. Środki czystości też jakaś firma dała. Ale to niestety nie zapewnia komfortu w życiu codziennym. Fajnie, że dużo chętnych aby wspomóc, znajduje się min w moim otoczeniu :-D Oczywiście, staram się nad tym czuwać, organizować co się da bo nie pracuję, mam czas i cieszę się, że choć tak się mogę przydać. Wiem, że ludzie są chętni tylko czasu nie mają, zapędzeni w pracy itd.
Chciałabym jakoś rozweselić sierotkom życie. Pocieszyć. Bycie w ciągłym strachu, lęku i niepewności do niczego dobrego nie prowadzi. Zatroskane, nieszczęśliwe mamy mogą przekazywać dzieciom tylko strach, poczucie  krzywdy baz nadziei na lepsze jutro. Smutne.
Ja nie mogę inaczej pomóc jak tylko doraźnie zadbać o zaspokojenie podstawowych potrzeb.
Więc robię co mogę i już.
Pomyślałam tylko, że przede wszystkim trzeba dbać o mamy. Oczywiście, wiem, że to są różne kobiety i niekoniecznie tylko takie słodkie, miłe czy mądre. Ale może, nie jedna, jak poczuje się zaopiekowana to odda to swojemu dziecku, swojej znajomej. I powoli, powoli, może się uda stworzyć tam ciepłe dniazdko.
Szczerze mówiąc, to tylko słyszałam na jakimś wykładzie, że można dobrem wzbudzić w drugim człowieku dobre uczucia, pozytywne reakcje. Ja, ogólnie jestem życzliwym człowiekiem więc rzeczywiście odbieram pozytywne reakcję. Ale raz mi się trafiła taka koleżanka w pracy i to w pokoju, że doprowadziła mnie do depresji. W niedzielę wieczorem już mnie brzuch bolał na myśl, że jutro do pracy. Ujjjj. Moja grzeczność, posłuszeństwo, przychylność była traktowana z pogardą i lekceważeniem. Z czasem, strach mnie tak sparaliżował, że wręcz pozwalałam aby się nade mną znęcała. Nie umiałam nic na to zaradzić. No cóż, może to nie był człowiek tylko demon w ludzkiej
skórze ;-)
Ale wierzę w to, że szczęśliwa mama może przekazać dziecku bycie szczęśliwym. Przede wszystkim, terapia psychologiczna nauczy takiego podejścia do życia ale zaspokojenie pewnych potrzeb też może korzystnie zadziałać.
Teraz tak sobie pomyślałam, że dokupię kawę. Mama też człowiek :-D

niedziela, 17 maja 2015

Super :-D

       No tak, chyba już jestem gotowa zamknąć rozdział dzieciństwa. Wydusiłam z siebie co mi leżało na wątrobie, oczyściłam swoje serce i duszę, mogę zająć się planowaniem i kreowaniem przyszłości. Oczywiście trzeba się przygotować na niespodzianki i to nie specjalnie miłe ale na ogół jednak nie przytrafia się aż tak źle i wystarczy się nauczyć jak na to patrzeć.
       Dla mnie najbardziej cenne było poznanie zasad asertywności. To pojęcie stało się modne jakiś czas temu i kojarzyło mi się z byciem totalnym egoistą więc zupełnie nie w moim stylu. Nawet nie to, żebym nie chciała tylko nie umiałam taka być. Psycholog mnie wysłał na warsztat, żebym to poznała a nie tylko miała pogląd nie wiedząc o co chodzi tak dokładnie. To czego się dowiedziałam było zaskakujące. Okazało się, że asertywność to jest to czego mi trzeba. Niestety w moim najbliższym otoczeniu to postawa nierozumiana lub w ogóle obca. Mnie się najbardziej spodobało: robienie czegoś zgodnie ze swoimi poglądami, potrzebami ale nie krzywdząc drugiej osoby przy jednoczesnym odróżnieniu czy ktoś może czuć się zraniony czy próbuje zagarnąć naszą przestrzeń.
       Ostatnia osoba, która mnie przekonywała do swych racji, zapewniała mnie, że jestem za bardzo zazdrosna, że muszę się zmienić i w ogóle to przesadzam. hehehe. No bardzo trudny ten temat. Ale tak poza tym to jestem bardzo tolerancyjna, bardzo wyrozumiała, otwarta, dogaduję z dziećmi i w ogóle z ludźmi. No czasem może chciałabym bym doceniona, pochwalona, akceptowana. No dobra, uwielbiana czasem hehe. Muszę nad tym popracować bo podobno niedopieszczone dzieci tak mają w dorosłości ;-)
      Zaczynam się uczyć od najlepszych.
Moim ulubionym nauczycielem jest Tenzin Wangyal Rinpoche , nauczyciel BON z Tybetu. Uwielbiam słuchać jego wykładów, czytać jego książki. Kiedyś dostałam książkę "Przebudzenie świetlistego umysłu", jakiś czas trwało zanim po nią sięgnęłam, ale jak zaczęłam to zaglądam do niej co i rusz. Tenzin często mówi o świadomości. Ja już doceniam tę mądrość i umiem skorzystać z takiej umiejętności. Świadome robienie czegoś ułatwia życie i powoduje, że podejmujemy decyzje licząc się z konsekwencjami czyli bierzemy odpowiedzialność za to. Do tej pory to była dla mnie nieznana sfera ;-)
Drugą książką tego autora jest Szierab Cziamma. To nie ja ją dostałam, została u mnie chyba przez przypadek ale jest ona specjalnie dla mnie. Taki zbieg okoliczności można nazwać przeznaczeniem. Ta osoba, która to zostawiła, nie skorzystałaby tyle co ja ;-)
       Przy okazji poszukiwań recepty za życie trafiłam na nauki buddyjskiego mnicha Ajahna Brahm. Bardzo lubię tego gościa. Raz, że czasem opowiada żarty ale przede wszystkim ma wykłady o tym jak radzić sobie z trudnymi ludźmi, jak radzić sobie z trudnymi emocjami, jak odpuszczać i tym podobne. Najpierw chciałabym nauczyć się jak radzić sobie z trudnymi emocjami. Mnie do tej pory obiło się o uszy, że trzeba w ogóle nie mieć emocji a tymczasem, wcale tak nie jest. Złe emocje zamieniamy w dobre. Na przykład, nie ma co się zajmować złorzeczeniem komuś kto nam zrobił krzywdę, jeśli zasłużył to na pewno kara go nie minie. Karma tak działa, dobro wraca dobrem a zło złem. Nie ma co sobie głowy zaprzątać i sobie samemu dodatkowo szkodzić. Fajne co ?! :-D A może to był wykład o tym jak odpuszczać?! On tak prosto i łatwo o wszystkim mówi, że z niczym nie ma problemu. Muszę tylko o tym pamiętać i nie myśleć po staremu, z przyzwyczajenia.
       Pierwszym nauczycielem jest Mistrz Moy :-D

       A tak w ogóle jestem katoliczką tylko cierpienie jakoś mi się znudziło. Ale to nie znaczy, że nie cenię wspaniałych ludzi z tego kręgu.
      
       O dziwo żyję ! Pewien lekarz, patrząc na szybką rekonwalescencję, że chodzę, że myślę i nie robię pod siebie stwierdził, że : "tam na Górze mnie lubią". Często to sobie powtarzam z dumą, z radością :-D Inny człowiek skwitował to: "widocznie nazbierałam dużo dobrej karmy". No jakby na to nie patrzeć, mam powody do radości. Na dokładkę otacza mnie mnóstwo wspaniałych, życzliwych, dobrych ludzi. Dzieci mnie kochają i dbają o mnie. Dzięki byłemu mężowi mam co jeść. Jestem mądrzejsza niż kiedykolwiek i uczę się chętnie. Wszystko wskazuje na to, że przeżyłam, żeby być szczęśliwa hehehe.
      
        Na koniec wspomnienie z dzieciństwa ale bardzo dobre.
Zastanawiałam się czemu ja się tak zdrobniale podpisuję. Jaka ja tam Marzenka? Jestem dorosłym człowiekiem, nie dzieckiem. Taka infantylność może być odbierana jako zdziecinnienie na starość hehe. Ale doszłam do wniosku, że podświadomie chcę być Marzenką. Dziadek oszalał po prostu ze szczęścia, że ja jestem i zmienił się przy mnie diametralnie. Znany był jako surowy, poważny, wymagający człowiek. Wszyscy się Go bali. W czasie wojny, wykupił z Treblinki mojego pradziadka, miał dwa wyroki śmierci. Najpierw od partyzantów, a potem od Armii Czerwonej. Został komunistą bo uwierzył, że to dobre będzie i wystąpił z partii jak tylko okazało się, że to lipa. Dziadek dużo przeżył. Nie było z nim żartów!
      Przy małej Marzence stał się dziadziusiem. Chodził ze mną na spacery, zabierał do kolegów, uczył delikatnie obowiązku. Poświęcał mi bardzo dużo czasu. Nawet jak grał w karty, pozwalał mi siedzieć na kolanach. Byłam wniebowzięta. Czułam się wyjątkowa. Dziadek mnie tak traktował. Chwalił mnie, podziwiał, że szybko się uczę, że mam dobrą pamięć, wszystkim opowiadał jaka jestem wspaniała. Dzięki temu rozwijałam się coraz lepiej. Szybko się uczyłam. No po prostu rozkwitałam. I tak sobie myślę, że na razie chcę być taką Marzenką, zdolną, mądrą, szybko się uczyć.
 Zresztą, tyle już osiągnęłam, już niczego się nie boję bo wiem, że Niebiosa mi sprzyjają a resztę to sama wypracuję :-D
        Super !

      
     
     

sobota, 16 maja 2015

Tak mnie naszło ;-)

     Wczoraj rozpoczęliśmy przeprowadzkę z Miedzianej na Broniewskiego. Ponieważ przyszłam na zajęcia jak zwykle w piątek, załapałam się na pakowanie, przenoszenie, wnoszenie, ustawianie ... uffff. Większość grupy dołączyła. Część rzeczy ludzie zabrali samochodami, a część przewieźliśmy TRAMWAJEM. (Muszę zrobić zdjęcie następnym razem na pamiątkę i na dowód takiego przedsięwzięcia bo uwierzyć trudno, hehehe) Ponieważ dużo osób się zabrało do pracy poszło nam sprawnie i wracaliśmy do domu jak zwykle po zajęciach. Zrobimy tam super dom, pełen dobrej energii czyli szczęścia i radości. Już to czuję! Po wtarganiu zabranych sprzętów, zrobiliśmy pierwszy ciąg

 
Zmachałam się bardzo przy tych zajęciach. Przysiadłam sobie i długo podnieść się nie mogłam. Myślałam, że nic mi nie będzie, bo brałam tylko lekkie rzeczy i pilnowali mnie, żebym się nie przeforsowała. Ale z wrażenia zapomniałam, że trzeba więcej odpoczywać.
 
 
Jak już padłam to miałam czas, żeby pomyśleć co się dzieje i wspomnieć dawne czasy.
Uzmysłowiłam sobie jaka to radocha móc robić wspólnie tyle rzeczy, coś co przyniesie pożytek innym, że się nie siedzi samemu w domu, że można być potrzebnym.
To się oczywiście każdemu zdarza. Pomoc rodzinie czy "fajnej koleżance lub koledze" to sama przyjemność więc też dobrze, ale pomoc taka ogólna to niebagatelne przeżycie :-D
 
    Czasem słyszałam, kiedy mi się źle wiodło, że muszę zadbać o siebie, zająć się sobą, kochać siebie.... Czułam się jeszcze bardziej nieszczęśliwa, bo wychodziło na to, że nie umiem tego robić i dlatego takie przykrości mnie spotykają. A tymczasem okazało się, że zupełnie źle to rozumiałam. I myślę, że Ci co tak radzili, choć z życzliwości to nie tak sobie to wyobrażali sens tych zaleceń. Otóż, i w tej sprawie też trzeba podchodzić do człowieka indywidualnie. Ja po prostu lubię być w grupie, lubię robić coś pożytecznego, sprawia mi przyjemność pomaganie. I bynajmniej nie ma mowy o jakimś poświęcaniu się. To zresztą jest straszna sprawa i przynosi szkodę pomagającemu, a nie przynosi aż tak dużo korzyści obdarowanemu jak się można spodziewać.
       Przy okazji przeprowadzki uzmysłowiłam to sobie po raz kolejny.
       Kiedyś pocieszałam się imprezowo. Nie powiem, nie raz było śmiesznie, wesoło, poznałam serdecznych ludzi. Zabawić się zawsze miałam z kim i był czas, że poznałam wiele fajnych knajp :-D Byłoby extra, gdyby nie to, że na drugi dzień ze zdwojoną siłą dopadały smuty. Dopiero ogarniała rozpacz !!! Więc żyło się od imprezy do imprezy. Młoda byłam, zdrowa, silna to umiałam pogodzić pracę i balowanie. Ale najgorsze, że nie uświadamiałam sobie co się dzieje i nie podejmowałam żadnych decyzji, żeby rozwiązać problemy. Nie zastanawiałam się nad tym co trzeba zrobić, żeby dobrze pożyć. Co innego poszaleć trochę i mieć przy tym radochę a co innego zapijać żal. A na to drugie wychodziło, niestety. Moim jedynym problemem ale zabijającym wręcz był niedostatek w sferze miłości, hehehe. I tu rzeczywiście spełniły się często słyszane opinie typy: trzeba pokochać siebie i pogodzić, się z tym, że nasze oczekiwania odbiegają znacznie od rzeczywistości. Najważniejsze jest pokochanie siebie. Taka umiejętność kształtuje się w dzieciństwie. Mamusia i tatuś uczą dziecko miłości bezinteresownej, wiary w siebie, pewności, uczą co dobre a co złe więc jak tego zabraknie to kiepsko może się wieść w życiu. Stąd też bierze początek miłość do siebie. Człowiek, który kocha siebie i jest pewny, że to jest dobrze, bo zasługuje na to, nie pozwoli się źle traktować czyli szybko zakończy związek, który jest krzywdzący albo niesatysfakcjonujący. Tu już przydaje się umiejętność pogodzenia z rzeczywistością, bo nie każdy do każdego pasuje . Oczywiście cenne jest jak można się zmienić albo ktoś dla nas może się zmienić ( z tej no, z miłości hehehe) no ale jak się nie da to trzeba odpuścić, no trudno. Ale to dopiero jest wyczyn, łoj.
                                                     ujj, oby nigdy więcej !
       I wracając do szczęśliwego życia to można je odnaleźć m.in. w robieniu czegoś dla innych.Chociaż ledwo chodzę to nie mam czasu się nad tym roztkliwiać bo zajmuję się wieloma rzeczami. Oczywiście nauczyłam się już dbać o siebie prozaicznie czyli stosuję kremy, maseczki, robię manicure. Dużą frajdę sprawia mi kupienie nowego ciucha albo super butów. Doceniłam wreszcie, że warto wydać dużo kasy na dobre buty i na to nie żałuję. Oprócz tego prowadzę zajęcia tai chi, czuwam i pomagam przy zbiórce rzeczy dla ośrodka "Wspólnymi siłami", robię jajołki w prezencie itd., itd  I tu sprawdza się odwieczna mądrość, trzeba się samemu dobrze czuć i być szczęśliwym, żeby móc dawać dużo dobrego innym. Ja nigdy dotąd tak nie miałam.
        Potwierdzam mądrość życiową, trzeba dbać o sferę fizyczną ale nie zaniedbywać sfery duchowej. Nawet myślę, że ducha trzeba bardziej dopieścić. Jak się rozwijamy, nauczymy się być szczęśliwymi z tym co jest i korzystać ze wszelkich dobrodziejstw świata to więcej nic nam nie będzie potrzebne :-D
       
        I tu przypomniałam mi się opowieść Carmen z warsztatu w Krakowie. Każdemu się uda, ważna jest intencja i trzeba robić swoje a prędzej czy później się to osiągnę :-D
 
 
ps. ojej, tak sobie pomyślałam, że nie można robić niczego złego, nie można krzywdzić kogoś. Tak samo jak dobro wraca do człowieka tak samo i zło. Czyli to się po prostu nie opłaca. Czy się coś zrobi z głupoty lub ignorancji wcale nie usprawiedliwia. Lepiej więc myśleć co się robi.
 
 
 
Promyczek ...
 
  

czwartek, 14 maja 2015

Można znaleźć jakieś plusy ?! ;-)

      Minął ciężki czas ! Od piątku nacierała na mnie fala trudności i przykrości. Zajmowałam się tym co zwykle i tym co miałam zaplanowane ale zupełnie bez radości. Prowadziłam zajęcia, byłam w Łazienkach, przesadziłam kwiatki, czytałam troszeczkę itd. ale nie uśmiechałam się jak zwykle. Byłam przygaszona i bez entuzjazmu. Ale dzięki temu zdałam sobie sprawę, a nawet nie przypuszczałam, że aż tyle dobrego nastawienia na świat sobie wypracowałam. Dopiero kiedy dopadły mnie zmartwienia i niepokój miałam okazję zobaczyć jak już sobie fajnie żyję. Musiałam przejść przez te okropności, nie zawsze udaje się je ominąć. Np. miałam wyrwany ząb, ojej i boli. Nawet takie prozaiczne rzeczy potrafią odebrać chęć do życia. Cieszę się, że mimo tego, nie zamknęłam się w czterech ścianach tylko brałam udział w czym się dało. i dobrze, że robiłam zdjęcia to mogę popatrzeć jakie fajne rzeczy się działy.
     Rozpoczęliśmy sezon ćwiczeń w Łazienkach Królewskich w Alei Chińskiej w niedzielę od 13.
Ostatnia niedziela była kiepska pogodowo ale i tak postanowiłam pojechać. Jak ma boleć to nie ma znaczenia gdzie, a tam przynajmniej jest szansa zająć czymś głowę. Pomyślałam, że jak nikogo nie będzie to w Łazienkach jest tak ładnie, że można oko nacieszyć a przy okazji napić się kawy i zjeść rurkę z bitą śmietaną hehe.
     O dziwo przyszło 11 osób na ćwiczenia. Zrobiliśmy pół ciągu bo zaczęło lać. Ale sezon można uznać za otwarty !

 
 
Paw na nas popatrzył z ubolewaniem ;-)

 
No trzeba było iść na czekoladę na gorąco ;-)

 
Miło teraz popatrzeć, że nawet w taką pogodę jakieś atrakcje się znajdą !

piątek, 8 maja 2015

Odnalezione ...

      Przeprowadzkę z Miedzianej rozpoczęliśmy już w kwietniu. Pierwsze zostały uporządkowane książki, dokumenty, lampiony, papiery. Wśród nich, znalazły się gazetki wydawane przez Stowarzyszenie. Odkryłam tam cenny artykuł  "Warsztaty - moje wrażenia, migawki i refleksje"



 
 
 
Autorka wspominała warsztat, który prowadził Andrew Hung ten sam instruktor, którego poznałam w Krakowie w zeszłym roku.
Bardzo mnie poruszyły słowa Andrew i chciałabym zawsze o tym pamiętać i przekazywać dalej.
 
" Ruch powinien być płynny, jednostajny, spokojny- bez niepotrzebnych przyspieszeń, wtedy łatwiej go w sobie usłyszeć. I pamiętajcie o uśmiechu, gdy się uśmiechacie otwiera się wasze serce, wtedy ćwiczy się łatwiej, prościej. Bo te ćwiczenia trzeba poczuć w sobie, trzeba je robić z sercem.
Tam jest ich źródło"
 
Autorka dalej pisze: Andrew, dużo mówił o sercu, o potrzebie dawania, dzielenia się swoimi odczuciami, bo w ten sposób pomagamy innym, bo ktoś może potrzebować mojego doświadczenia, może je odebrać, zrozumieć, może sobie w ten sposób pomóc. Ćwiczę dla siebie, poznaję w tych ćwiczeniach swoje ciało, pomagam sobie ale nie myślę tylko o sobie, myślę o innych ludziach i to się dzieje równolegle.
 
     Tego współczucia doświadczyłam na własnej skórze. Kiedy dziękowałam mojej instruktorce, która najbardziej mi pomogła stanąć na nogi, śmiała się i mówiła: to nie moja zasługa to Tai Chi Mistrza Moy tak działa. Teraz już to rozumiem. I cieszę się, że trafiłam do takiego dobrego miejsca. Nauczyłam się, że mogę pomóc komuś i Ja. Mam dużo doświadczeń i umiem już z nie jednej opresji wyjść, wiele się nauczyłam i moja wiedza może się komuś przydać.
 
Tak sobie myślę, że doświadczam dużo dobroci, życzliwości od ludzi nie tylko związanych ze Stowarzyszeniem. Dobrych ludzi jest bardzo dużo. Potrzeba pomagania jest w ludziach naturalna i Taoistyczne Tai Chi jest jednym ze sposobów ale nie jedynym, wydobywania jej z nas :-D
 
  
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

czwartek, 7 maja 2015

Łazienki Królewskie

     Stowarzyszenie Taoistycznego Tai Chi zmienia siedzibę z ulicy Miedzianej na ulicę Broniewskiego 59a. Dużo pracy trzeba wykonać, żeby się przenieść do końca maja. Już trzeba wszystko uporządkować i przygotować do przeprowadzki. Jak zawsze przy takich okazjach wydaje  się ile jest rzeczy upchanych po kątach i szokuje ilość tego wszystkiego. Przeprowadzki lub remonty generalne są potrzebne, żeby pozbyć się zbędnych rzeczy gromadzonych przez lata. Nigdy przecież nie wiadomo co się może przydać :-) Nowe miejsce sprzyja nowemu spojrzeniu na przydatność niektórych maneli ;-)
     Nawet mnie wciągają te porządki. Lekkie rzeczy to mogę przenosić i chętnie to robię. Atmosfera panuje taka, że chciał, nie chciał, człowiek się wciąga. Nie wiedzieć kiedy robi się to czy tamto. Zupełnie jak mróweczki, jedna za drugą idziemy i robimy co trzeba. A przy tym jest tak radośnie, wesoło, miło. Pewnie dlatego, że jest wiele chętnych osób do pracy. Nie zrzucamy wszystkiego na jedną osobę. Wiadomo, że musi ktoś koordynować, planować i pilnować pracy ale dobrze się robi na duszy, że nikt nie jest osamotnionym. Oczywiście nie jest możliwe, żeby równo rozdzielić obowiązki, są osoby, które podejmują się zrobić więcej. Takie np. kupienie materiałów, wyliczenie, ile czego potrzeba, jakieś trudniejsze prace robią ludzie co się na tym znają. Ci co akurat mają wolne robią herbatę itp. Ja np. będę tak pomagała, bo bardzo się cieszę z nowej siedziby. Chcę się odwdzięczyć za to, że ma kto zrobić przyjazne miejsce do ćwiczeń, do spotkań, do organizowania wydarzeń aby propagować Taoistyczne Tai Chi wśród szerokiej rzeszy ludzi. Tak bym chciała, żeby dużo ludzi przyciągało to miejsce bo tak jak nigdy dotąd odczułam jakie dobrodziejstwo pozostawił nam Mistrz Moy. Wyraźnie odczułam korzyści z ćwiczeń fizycznych. A i wspólne organizowanie, dbanie o pożyteczne i cenne rzeczy daje wiele satysfakcji, radości i szczęścia czyli wszystko co człowiekowi do dobrego życia potrzeba. Uleczyłam tu nie tylko ciało ale i duszę i chciałabym każdemu kto tego potrzebuje zalecić Tai Chi Mistrza Moy.
      Wczoraj był kolejny dzień porządkowania i wyciągnięcia z kątów różnych różności. Zajęło to znaczną część sali ale mimo wszystko udało się zrobić parę ciągów i ćwiczeń. Jest to cudowne, że zawsze znajdzie się czas i miejsce, żeby poćwiczyć :-D



 
                         Pracę zawsze wieńczy taka nagroda. I wszyscy są uszczęśliwieni :-D
I już się cieszę, że rozpoczynamy od niedzieli ćwiczenie w Łazienkach w Chińskiej Alei.
Mam nadzieję, że powitają nas ceplutko starzy bywalcy jak i nowi spacerowicze.
           Zaczynamy 10.05 od 13 :-D

wtorek, 5 maja 2015

Wzruszenia

    Wzruszający miałam dzień, 5 maja na długo zagości w mojej pamięci. 5.5.2015
    Jakiś czas temu zostałam instruktorem grupy początkującej w ukochanym Stowarzyszeniu Taoistycznego Tai Chi :-D Na początku podejmowałam zastępstwa, żeby się nauczyć tej sztuki, wprawić, nabrać kondycji. Kiedy poczułam się na siłach, dostałam pierwszą grupę pod całkowitą opiekę. Od samego początku, poczułam, że to jest to co chcę robić. Wszystko mi wychodziło lepiej niż w grupie. Co prawda co jakiś czas traciłam równowagę, ale na szczęście nie wywaliłam się ani razu. Mimo bardzo dużej życzliwości, jednak kosztowało mnie to sporo stresu i wysiłku bo chciałam jak najlepiej wypaść. Oczywiście, mówiono mi, że jak coś nie wyjdzie to się nie ma co martwić, bo ja i tak jestem największą zachętą do ćwiczenia Tai Chi. Poproszono mnie, żebym opowiadała jak mi pomogło codzienne ćwiczenie :-D Ogólnie bardzo chętnie o tym mówię i chcę do tego wszystkich przekonać. Ale wiadomo, chciałam się pokazać z najlepszej strony..
    Po kilku zajęciach minęła mi trema. Trafiła mi się wspaniała grupa. 7 życzliwych, serdecznych i bardzo chętnych do ćwiczeń osób. Wszyscy już zetknęli się nieco z dobrodziejstwami Taoistycznego Tai Chi, więc nie musiałam jakoś specjalnie zachęcać ich do tego. Raczej miałam za zadanie podtrzymać ich dobre chęci a jak się uda wzbudzić entuzjazm w tej dziedzinie:-D Jakiegoś szczególnego planu nie miałam, no bo co, ale ponieważ sama wierzę w to co robię i podchodzę do tego z ogromnym entuzjazmem to zarażałam tym ludzi mimo woli. Spotykanie się raz w tygodniu, szybko wprowadzało uczucie niedosytu u nas wszystkich.
     Zajęcia bardzo miło, a nawet radośnie nam mijały. Było bardzo fajnie. Któregoś dnia przyszłam na zajęcia nieco zrozpaczona. Wysiadły mi najważniejsze urządzenia AGD. Chciał, nie chciał, wyżaliłam się grupie. I tu spotkała mnie ogromna pomoc. Koleżanka wyszukała mi tanie, dobre sprzęty, pomogła zamówić. Dostałam też namiary na wywóz zepsutych urządzeń, telefon do hydraulika złotej rączki. No po prostu.,.. słów brak jaka jestem wdzięczna i zaskoczona taką opiekuńczością obcych ludzi. I przekonuje mnie to po raz kolejny, że jest dużo dobrych ludzi tylko trzeba powiedzieć z czym ma się problem. Oczywiście nie można wszystkich trosk zwalać na jedną osobę, bo nam się wykończy, ale trochę zawsze pomoże.
       Dziś mam już całą kuchnię uruchomioną, nowoczesną, piękną. Że to się dziś udało, przyczynił się mój były mąż. Przyjechał, pomógł podłączyć płytę kuchenną, co było bardzo trudne, bo kuchnia w zabudowie więc nie można się było dostać. Tak się cieszę, że pomógł!
       I jeszcze raz potwierdza się twierdzenie, że świat jest pełen Dobrych Ludzi.
       A wracając do mojego ulubionego Tai Chi. Dziś już prowadziła zajęcia Jola. Byłam pomocnikiem. Między innymi przyszłam spotkać się z moją grupą, która tak\bardzo polubiła zajęcia wtorkowe. Chodzą też na grupę kontynuującą, już nie raz w tygodniu. Lubią to i im to służy.
       Instruktorka zachęcała, żeby nie przychodzili do grupy początkującej tylko dalej. Zapewnialiśmy, że chodzą tylko polubili zajęcia wtorkowe i pasuje im czasowo, więc przychodzą i tu. W to, to chyba nie bardzo nam uwierzono ;-) Zaczęliśmy ćwiczyć.
      Naprawdę świetnie szło. Przede wszystkim, powodem do dumy była dbałość o ustawienie stóp. Tu dostaliśmy pierwszą pochwałę. Było widać, że Jola naprawdę była zaskoczona. Wszyscy jak jeden mąż, bardzo ładnie zadbali o kierunki. Zdarzyło się też, że podpowiadali jaki ruch będzie następny w ciągu, w danej sekwencji. Wielokrotnie Jola mówiła: bardzo dobrze! Gdybym mogła płakać to pewnie bym się poryczała ze szczęścia. Oczywiście to nie jest wyścig szczurów, ale dobrze poczuć, że są postępy w nauce. Przekonaliśmy Jolę, że ci ludzie ćwiczą bo lubią, a nie, przyzwyczajenie i strach przed nowym, trzyma ich na grupie początkującej. Po prostu chcą ćwiczyć dużo. A w dodatku chcą, żebym i ja ćwiczyła i się nie zraziła, wszyscy wiedzieli, że pierwszy raz mam 'swoją' grupę. Czyli z troski o mnie też :-D
       Byłoby fałszywą skromnością gdybym nie powiedziała, że przychodzą we wtorek bo lubią mnie, lubią jak prowadzę zajęcia. Ogromnie mnie to cieszy!!! Miałam szczęście, że trafiłam na świetną grupę. Dali mi wyraźnie odczuć jak cenią jakim jestem instruktorem, jakim jestem człowiekiem.
Do jednej koleżanki mówię, że jak nie może niech nie przychodzi, a Ona na to,
                       że musi przyjść zobaczyć mój uśmiech........

 

niedziela, 3 maja 2015

Muzyka :-D

     Pierwszy raz byłam na występach w amfiteatrze w Parku Sowińskiego. Ogromnie się cieszę, że mama mnie zaprosiła. Co prawda, cygańska muzyka nie jest mi jakoś szczególnie bliska a nawet nie bardzo lubiana, ale poszłam dla towarzystwa. I o dziwo, bardzo szybko klaskałam i nuciłam z entuzjazmem. Koncert, głównie prowadził zespół, nazwy nie pamiętam, pod dyrekcja Pana Dębickiego. Okazało się, że jest On twórcą wielu przebojów, co było dla mnie wielkim zaskoczeniem, myślałam, że to niepolskie w ogóle. Ale najbardziej się rozczuliłam kiedy usłyszałam "jadą wozy kolorowe....." Ogromne wrażenie zrobiła gra na skrzypcach. Naprawdę poruszyła wnętrzności ta muzyka. Pan Dębicki, obchodził właśnie 80 lecie i zagrał osobiście na akordeonie. Nie przepadałam nigdy za tym instrumentem ale tym razem byłam zachwycona. Jak ten Gość zagrał! Niesamowite!  No, po prostu pokochałam tą muzykę. Przypomniała mi dobre klimaty z dzieciństwa. Chodziłam na poranki w niedzielę, do kawiarni na bitą śmietanę, wyjeżdżałam do Powsina, gdzie min był występ w amfiteatrze. No sielsko-anielsko było. Niestety,po wspólnym zamieszkaniu,czar prysł. Pewnie normalne życie, przerosło moich rodziców, szybko zaczęła się udręka.
    Ale ten wczorajszy występ, przypomniał mi, że rodzice zaszczepili mi pasję do teatru. Mama często przynosiła bilety z pracy, kiedyś taka była forma ukulturalniania, np. na opery do Teatru Wielkiego. Cała rodzina, ciocie, dziadkowie, ze mną chodzili, żeby się Marzenka ukulturalniała hehehe. No i została to jedna z ulubionych form spędzania czasu. Czasy podstawówki były nędzne pod tym względem, w ogóle ciężkie uj Ale w liceum znalazłam chętne koleżanki i chodziłyśmy nawet co tydzień do teatru. Wtedy jeszcze bilety były tanie a w dodatku mama lubiła się pochwalić, że ja taka nieprzeciętna a mama taka mądra, że mnie do tego zachęca więc na to nie żałowała pieniędzy.  Nie można powiedzieć, to był jeden z cenniejszych, dobrych nawyków, który zaprocentował nie tylko obyciem ale i rozweseleniem w codziennych zmaganiach.
    Do dziś, chodzę do teatru na wejściówki więc kiedy mnie tylko najdzie ochota i mam czas. Czyli często :-D

    

Misia :-D

   W nieoczekiwanych momentach pojawia się w pamięci obraz z dzieciństwa. Nawet nie zdajemy sobie sprawy jak silna jest więź między teraźniejszością z dzieciństwem. Fajnie jak wspomnienia są podporą i ukojeniem w ciężkich chwilach, ale to nie jest zagwarantowane.
    Będąc nie bardzo żywa i kontaktowa w szpitalu, często zdarzało mi się wykłócać z matką. A to coś mi kazała jeść a ja nie chciałam. A to coś mi kazała robić, bo to zdrowo, ja się wkurzyłam bo lekarz o tym nie mówił to znaczy, że nie trzeba. Albo polecała o coś się dopytać, coś nakazać służbie zdrowia, bo to konowały i trzeba się upominać o swoje. Ja miałam super lekarzy i pielęgniarki, ufałam ich wiedzy, wierzyłam, że robią co potrzeba, co zresztą było prawdą, więc się oburzyłam słysząc jej sugestie. Moja siostra aż zażartowała kiedyś: "Siostra Ty się kłócisz z mamą? nie wolno się kłócić z matką ;-)"  Ja jej tak zawsze mówiłam jak się stawiała. Między nami jest 10 lat różnicy więc się nią często zajmowałam. Teraz miała ubaw, że ja zawsze potulna i grzeczna denerwuję się i wpieniam..
   Brzuch mnie boli. Pewnie zajmie mi cały dzień pisanie o tym. Ale mam nadzieję, że wywalę z siebie przetrawione resztki i będę wolna.:-) Przez całe życie, a mam 46 lat trawiłam przykrości i trudności, wiec już chyba czas to usunąć, ufff.
    Kiedy już trochę doszłam do siebie, czyli zaczęłam się kontrolować i wiedziałam co trzeba myśleć, że trzeba wybaczać, nie czepiać się, trzeba być wyrozumiałym, trzeba docenić, że nie było tak najgorzej, przecież inne dzieci nie miały co jeść, były bite, alkoholik jakiś się nad nimi znęcał. Ja, przy nich to miałam sielankę więc nie ma co przesadzać i histeryzować. Wymagano ode mnie rozsądku, zrozumienia innych, czyli tej no... empatii;-) doceniania tego co mam, czyli tego, że mogło być gorzej.... W takie ramy wbijałam się na siłę prze całe swoje życie.
    Szybko sobie przypomniałam co trzeba i znów w miarę było dobrze. Mama zupki gotowała, na spacer ze mną wychodziła czyli opiekowała się tak jak umiała, a nawet lepiej bo rzadziej się wymądrzała . O duszy i uczuciach nie miała pojęcia więc było tak jak zwykle czyli nie tak nieźle ;-)
     Wróciłam do swojego domu i odetchnęłam, że już nie musze korzystać z tej pomocy.
     Kiedy już zaczęłam chodzić samodzielnie, przyjeżdżałam w odwiedziny, zwłaszcza, że była tam siostrzenica, moja kochana Mała Miki :-) Wróciły obrazy z dzieciństwa. Często do Małej Miki matka mówiła, że ma być grzeczna, że musi się więcej starać, bo za słabo idzie jej w nauce literek czy cyferek. A jak coś jej się udało to słyszeliśmy i Miki też, że jej się udało i że jak chce to potrafi.... itd,. itp.
      Teraz mi się chce płakać jak to piszę a co dopiero jak na żywo to słyszałam.
      Tylko, że tym razem rzucałam się w obronie dzieciaka.
      Skończyło się tak, że przestałam tam przyjeżdżać. Moja siostra też inny miała kontakt ze swoją córką niż ja. Nie tak oschły, praktyczny jak matka ale też nie taki wylewny i przychylny jak ja (na naszym przykładzie bardzo dobrze widać jak wielkie znaczenie ma wychowywanie). Mnie chowali babcia i dziadek w atmosferze uwielbienia, akceptacji, okazywania miłości a moją siostrę mama i tata w atmosferze: co trzeba robić a przede wszystkim być grzecznym. Czemu się buntowała od małego np. nie chciała się uczyć. Nie jest moim celem ocena co lepiej, a co gorzej,ale dobrze wiedzieć, że to co robimy czego uczymy dzieci ma oddźwięk w ich życiu dorosłym. Tzn ja byłam uczona też dobrych rzeczy, pożytecznych ale całkiem błędnie, nieumiejętnie.
      Poddałam się, zrozumiałam, że trzeba zostawić dzieciaka w spokoju, ma tak jak ma i musi się odnaleźć w tej, w swojej rodzinie. Uszczęśliwianie na do chodne może wzbudzić poczucie nieszczęścia na co dzień. Też fatalnie. Na szczęście moja siostra chce być dobrą, kochaną mamusią to na pewno będzie. Może już jest, wyjechali na Sardynię, tam jest w ogóle inne życie, mniej stresu więc jak sama jest szczęśliwa to i dzieciom to przekazuje.
      Ale gdyby coś to rzucę się do gardła. Ja tam już się niczego nie boję hehehe
      Zamierzałam od czasu do czasu odwiedzać mamę i zapraszam do siebie ale przewidywałam, że  nie będą to częste kontakty. Ale nagle okazało się, ze moja rodzicielka więcej niż zazwyczaj zabiega o moje towarzystwo. Wiem czego to zasługa,ale w sumie lubię ją i życzliwości mnie nauczyli dziadkowie więc coś tam mogę zrobić. Okazało się, że mama ma raka. Chyba poczuła się samotna. I jak nigdy zaczęła się towarzysko udzielać. Typ samotnika chodzi na zajęcia na Uniwersytecie III Wieku, chodzi do sąsiadów na plotki, opiekuje się staruszkami.
     Wczoraj zaproponowała, żebyśmy poszły na jakiś cygański występ w Parku Sowińskiego. Ten klimat mi nie leży,ale pomyślałam sobie, że tyle mogę dla niej zrobić  Dotrzymać towarzystwa od czasu do czasu. A najlepiej właśnie poza domem, żeby w razie zasłyszenia jakiejś głupoty móc to rozproszyć, zainteresować się czymś innym. Nie ma sensu teraz uczyć i przekonywać do swoich racji.
    Traktuję to jako formę rehabilitacji :-D

     
    

piątek, 1 maja 2015

a kuku :-D

 Nigdy nie wiadomo co się może przydać ;-)
Bardzo mi się ręce trzęsły. Lekarz, trochę w żartach, zaproponował, żebym próbowała robić zdjęcia. Zrobienie ostrego  zdjęcia było nie lada wyczynem dla mnie Często się wkurzałąm i ciskałam gromy, że ręce nie mają siły trzymać aparatu i latają, ale skrupulatnie robiłam to ćwiczenie. Najpierw sukcesem było zrobienie jakiegokolwiek byle ostrego zdjęcia. A ponieważ wpadłam w wir pracy nad uzdatnianiem ręki, robiłam zdjęcia kiedy tylko się dało. To zajęcie spowodowało, że zaczęłam przyglądać się otoczeniu i wyłapywać urocze, niesamowite, wzruszające chwile, I okazało się, że jest tego bardzo dużo. Zaskoczona jestem :-D Co chwila coś mnie zachwyci, zobaczę coś wyjątkowego albo po prostu chcę mieć na pamiątkę móc powspominać kiedyś .
   No właśnie przeglądając zdjęcia, wpadłam na takie.... wspomnienia..


 
   Koty mnie lubią a ja uwielbiam koty i są one częstym obiektem do fotografowania :-D
   Często zachwyca mnie niebo, słońce, chmury. Kiedyś w ogóle nie patrzyłam w tamtą stronę, nie miałam czasu. Zapędzona, zatroskana, co na obiad zrobić ;-) zakupy, praca, niemiłe przeżycia. Na miłe przeżycia też nie było czasu. Jedyną odskocznią były zajęcia Tai Chi. Ale to była odskocznia całkowita od rzeczywistości, nie takie zwykłe życie...
    Najwięcej trudu a co za tym idzie i radości przyniosło mi zrobienie zdjęć ptaszkom.
    Karmnik mam na balkonie. Celem jego założenia było dokarmianie oczywiście, ale jak się okazało szybko, przede wszystkim cieszył oczy i duszę widok maluchów jak wpadają na wyżerkę. Zapałałam chęcią uwiecznienia takiej chwili :-D Najlepsze moje zdjęcie....

 
 Jak patrzę na nie to aż trudno mi uwierzyć, że wyłapałam i potrafiłam zrobić takie zdjęcie dwa lata temu :-D

 Wzruszające zdjęcie
 
 
 
Najbardziej jestem zauroczona niebem. A w szczególności słońcem. Uwielbiam patrzeć w górę i myślę, że to dobry znak.
 
 
Słoneczko opromieni moją duszę też ?!
:-D
 Dzisiejsza próba wyszła tak. Bez przygotowania i tysiąca prób to całkiem nieźle. Jestem zadowolona, że tak wypracowałam rękę. A przy okazji zobaczyłam jaki świat jest piękny :-)
 
 
 
Do kompletu, mam dużo kwiatków  na balkonie. Podobna to nowa, cenna terapia. W TV śniadaniowej zachęcali do hodowania kwiatków na to dobrze robi na głowę i na duszę  
Mówi się, że telewizja kłamie, ale w tym wypadku to święta prawda !
:-D
 
 
 

czwartek, 30 kwietnia 2015

Co będzie jutro...?

   Bałam się co będzie jutro. Nie żeby spotykały mnie ciągle jakiś nieszczęścia, było normalnie. Raz dobrze raz źle, jak to w życiu. Nawet byłam optymistką i nie raz wsparciem dla innych. Przynajmniej takie słychy mnie dochodziły ;-) Ale ciągle robiłam plany, podejmowałam zapobiegawcze kroki, tak na wszelki wypadek hehehe. Wciąż żyłam w przekonaniu, że czegoś nie zrobiłam, że czegoś nie dopilnowałam albo zrobiłam źle w związku z czym się coś nie uda. Wiem już dzięki czemu, dzięki komu zawdzięczam taki stosunek do życia ale przede wszystkim wiem, że to można zmienić i wiele spraw zależy ode mnie tzn czy będę miała szczęście czy nie. Wcześniej w ogóle nie wiedziałam o takiej możliwości i dlatego ciągle byłam "zestrachana". No chyba, że zabalowałam ze znajomymi:-) Zmiana podejścia do życia wyniknęła z tego, że mało nie umarłam. A na to, że żyję to w ogóle nie miałam wpływu i nie miałam tu nic do gadania. A druga sprawa to zrozumienie, że w wielu sprawach to jednak ma znaczenie, żeby świadomie podejmować decyzje i tego się trzymać zdając sobie sprawę z konsekwencji. Wiedza ta, sprawiła, że do tego co się wydarza mam całkiem miły stosunek. Bez względu na to czy od razu są widoczne korzyści czy doświadczam jakiś przykrości to wierzę, że koniec będzie fajny dla mnie. Oczywiście najważniejsze, żeby się nie sterować, nie zamartwiać, nie napinać ale moim zdaniem, korzystne jest dobitnie wyrazić swoje zdanie, swoją opinię. To, że czasem się zdenerwuję, pokłócę, jest potrzebne, żeby ktoś wiedział co ja myślę i jakie ma to znaczenie dla mnie. Oczywiście, nie ma się co wydzierać bo ta druga osoba nie usłyszy o co chodzi. Ale kiedy się jest za spokojnym to może ktoś pomyśleć, że to nie takie ważne i można olać. Możliwość  wygadania się drugiej osoby też pozwala lepiej ją zrozumieć. Przynajmniej jest szansa, że coś do nas dotrze.
 Warto też czasem zawalczyć. Oczywiście trzeba się pogodzić z ryzykiem, że się nie uda, ale poczucie, że wszystko się zrobiło, już poprawia nastrój :-D
   DUŻO od nas zależy. Możemy wiele zrobić, żeby się poprawiło w realu. W wirtualnym świecie możemy "uzbroić" naszą postać w zdolności takie a takie i można być niezniszczalnym :-D
   Wiara w pozytywny aspekt każdego zdarzenia, najbardziej pomaga mi w zmaganiu się z codziennością. Popsuły mi się sprzęty AGD. Musiałam się zapożyczyć i kupić sobie pralkę, zmywarkę, piekarnik. Kiedy przyjechali ze sklepu i zaczęli montować, okazało się, że płytę kuchenną też mam popsutą, ulatnia się gaz. A dziś w wiadomościach usłyszałam o wybuchu gazu. Pomyślałam, że naprawdę  "Palec Boży", że musiałam wszystko wymieniać, może uniknęłam katastrofy. Wybuchy gazu rzadko bo rzadko ale się zdarzają. A tak poza wykrytą awarią, dzięki wymianie wszystkich sprzętów mam teraz pięknie, czyściutko, nowocześnie hehehe
Kupiliśmy na koniec, wychodząc z Centrum Handlowego domek i zabawkę dla kota. A to dopiero daje mnóstwo radości. Kot jest taki zabawny, rozwesela nas notorycznie. Nie sposób się martwić myśląc co będziemy jedli :-)
A wczoraj kupiłam na krechę super rzecz. Wyciskarkę do soków. Zrobiliśmy już pierwsze soki. Coś przepysznego. Będę sobie robić litry soków. No i za jakiś czas będę zdrowa i piękna. No w każdym razie zrobię wszystko, żeby tak było :-D



Niespodzianki ;-)

     Spotkały mnie ostatnio niemiłe niespodzianki. Najpierw wysiadła zmywarka. Pomyślałam, że stara jest i nie ma co naprawiać tylko trzeba nową kupić. Ponieważ jest to drogi sprzęt, postanowiłam się trochę przemęczyć, myć w zlewie i nazbierać pieniędzy. Za chwilę piekarnik zaczął słabnąć, ciasto się nie dopiekło. Zobaczyliśmy, że grzałka z góry nie grzeje. Chciałam wezwać do naprawy. Już miałam to zrobić, kiedy dym z pralki poszedł. No, koniec. Bez czego, jak bez czego ale bez pralki się nie obejdzie. Poprosiłam o pomoc i Dobrzy Ludzie pomogli mi znaleźć korzystne oferty zakupu, kredytu i rozebrać stare sprzęty z zabudowy. Wczoraj mi przywieziono NOWE. Przepiękne! Byłam zachwycona i jestem ale mina mi zrzedła, kiedy się okazało, że, trzeba jeszcze coś dokupić. Podczas montażu, pan zauważył, że płyta kuchenna jest popsuta, ulatnia się gaz. Zakręcił kurek i kazał płytę nową kupić. Tak właśnie, żałowałam, że nie stać mnie zamówić nową płytę do kompletu. Piekarnik nowy, zmywarka nowa to od razu było widać, że płyta stara. Zresztą kupiona w tym samym czasie co inne sprzęty więc było widać, że podniszczona i nienowoczesna.
No to teraz muszę kupić sobie nową. :-D Wieczorem poszliśmy oglądać płyty do Saturna i już wiemy co nam się podoba i co sobie zamówić przez internet. Przy okazji kupiłam czajnik elektryczny, żeby sobie choć kawkę zrobić bo zwykły obiad to będę miała za jakiś czas.
Ale jak będzie pięknie, uch.
Ze szczęścia kupiliśmy na koniec super zabawkę dla kota. On jest zachwycony, wścieka się, gania, widać, że to fajna sprawa dla niego.

 
 
 
     Kot jak kot ale my mieliśmy tyle rachochy.
     Już nawet nie martwi za co będziemy jeść hehehe
     Ktoś pożyczy. Przecież Dobrych Ludzi nie brakuje :-D
     Nadszedł czas totalnych zmian.
     Zapamiętam 2015 rok.
    Przemiany rozpoczął mąż. Odmalował mieszkanie jak byłam na wakacjach.
    Miałam ogromną niespodziankę po powrocie.
    Kto by przypuszczał, że to wstęp do WIELKICH zmian......

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Nowe spojrzenie na świat :-)

    Czasem przydarzają się nam straszne sytuacje. Nie ma co wtedy na siłę być dzielnym i doszukiwać się pozytywów. Nie ma to sensu. Jeśli jest potrzeba wyżalić się to trzeba to zrobić. Normalni ludzie muszą czasem popłakać, więc mam tak i ja.
   Na szczęście tragedie życiowe nie zdarzają się często więc można spojrzeć na smutne rzeczy z drugiej strony. Co z tego dobrego wyniknie. Oczywiście nie jest tak, że pozytywne aspekty danego problemu od razu są widoczne. Trzeba czasem nawet dłużej poczekać. Z racji tego, że nie miałam innego wyjścia, musiałam być cierpliwa. Ale doczekałam się. Jak już raz odnalazłam sens w tym co się wydarzyło, to już ciągle odnajduję.
    Ta umiejętność bardzo mi życie umiliła i rozweseliła.
    Dzięki temu wiele korzyści przyniosło mi ćwiczenie Tai Chi. Ponieważ uczyłam się wszystkiego od nowa, uruchomiłam pokłady wiedzy nie używanej. Nie raz słyszałam: rozluźnij się, wyciągnij się, przenieś ciężar itp. Niby jasna sprawa, ale ja nigdy nie czułam takich subtelności. Robiłam bez problemu ćwiczenia, bo byłam zdrowa i nie zastanawiałam się, czy ja na pewno jestem zrelaksowana, czy przeniosłam ten ciężar. Przecież stoję, nie przewróciłam się to chyba tak. Dopiero kiedy nie mogłam sama chodzić, utrzymać równowagi, musiałam sięgnąć po tę wiedzę tajemną. Świadomie np. przenieść ciężar Odkryłam, że to jest gwarancja stabilności, równowagi.
      Zdałam sobie sprawę, że tak jak w ćwiczeniach, tak i w życiu, kieruję się przyzwyczajeniami, stereotypami. Że nie mogę czegoś zrobić, o czymś pomyśleć inaczej bo tak mnie wychowali, sama się nauczyłam takiego sposobu na przetrwanie. Przywykłam do osądzania i spojrzenia na sprawy w konkretny jeden sposób. Dopiero kiedy spadłam na samo dno, musiałam znaleźć sposoby, żeby się z niego wydostać. Robienie po staremu nie pomagało a wręcz szkodziło.
    Instruktor na początku roku, składał życzenia min. abyśmy byli otwarci na nowe doświadczenia.
Często jest tak, że robimy jakiej ćwiczenie w taki sposób a za jakiś czas w trochę inny. Oczywiście podstawowe zasady są niezmienne, ale intencja się zmienia. Na przykład skupiamy się na dłoniach a potem na stopach. O dziwo, bo mam kłopoty z koncentracją, udaje mi się pomyśleć o tym. A dzięki temu, nie spinam się, nie blokuję. A to ręka a to noga mają czas odpocząć a bywają też sposoby by odpoczęła głowa, nie myślała za dużo. Bardzo przydatne hehehe.
     Właśnie wczoraj na zajęcia przyszły dwie nowe dziewczyny. Musiałam im ogólnie powiedzieć o naszym ćwiczeniu Tai Chi i min powiedziałam, że głównym celem tego ćwiczenia jest żebyśmy wyszli z zajęć szczęśliwi.
    Mam lekkiego fioła na tym punkcie więc często zachęcam, żeby się stresować, żeby zapomnieć na chwilę o problemach, o prozaicznych spawach typu co dziś zrobić na obiad, oderwać się od codzienności i pożyć w innym świecie. I ludziom się to podoba. Nna mojej pierwszej grupie zaczęło naukę 7 osób i skończyło 7. Wszyscy instruktorzy do takich rzeczy zachęcają i naprawdę taka jest idea Taoistycznego Tai Chi, ale ja na to szczególną uwagę zwracam i zarażam tym innych
  No, lecę na zajęcia :-D

Otworzyć ........ okno ;-)

     Z racji tego, że przez długi czas potrzebowałam pomocy w każdej niemal dziedzinie. Wyrobiłam się w zakresie cierpliwości. Mogę śmiało powiedzieć, że doszłam do perfekcji. Przyzwyczajona, że dużo rzeczy robię sama i w dodatku najlepiej, nagle musiałam czekać aż zrobią to za mnie  Ponieważ nie miałam siły byłam zdana na łaskę i niełaskę ludzi. Strasznie mi było przykro. Wręcz żałośnie. Z rozpędu życzyłam sobie tego czy tamtego. Na ogół spełniano moje prośby ale nie od razu albo w ograniczonym zakresie. Kiedyś, pamiętam, poprosiłam syna, żeby mnie zabrał na spacer. Oczywiście zgodził się, ale kazał konkretnie określić gdzie bo chce się umówić i nie może ze mną łazić godzinami, a to tu, a to tam. Ciągle coś chciałam zobaczyć, zwiedzić, odwiedzić stare miejsca. Warszawę odmienioną zastałam to byłam wszystkiego ciekawa. Poirytowało mnie to strasznie. Ale dotarło w końcu, że całe szczęście, że w ogóle ktoś ze mną jest, zabiera na spacer, robi obiad, herbatę, pyta jak się czuję. To naprawdę wielkie szczęście, bo mogłabym leżeć w samotności bo każdy zajęty.
   Pierwszy raz pomyślałam, że to dobrze, że mój syn, nie ma pracy. Do tej pory wypychaliśmy go z domu, mówiliśmy, że leń i obibok, na łasce rodziców siedzi. A tu, tymczasem, okazało się,  że dzięki Bogu, że On był i się mną zajmował.
   Dzięki temu zaczęłam na to co się dzieje dookoła, patrzeć zupełnie inaczej. Z kiepskiej sytuacji zawsze jakieś pozytywy można znaleźć

     Właśnie kot nam umarł

niedziela, 26 kwietnia 2015

Reset

     Zresetowałam się. Można powiedzieć, że tak mi się przytrafiło. Musiałam uczyć się na nowo chodzić i myśleć też. Na początku zajęłam się głównie fizycznymi aspektami życia, Dużo czasu i wysiłku pochłonęło przysłowiowe stanięcie na nogi. Kiedy zaczęłam odnosić sukcesy w samodzielnym jedzeniu i ubieraniu się, zaczęły prześladować mnie złe myśli. Jak na złość, zapominałam co było na obiad, ale wyraźnie pamiętałam co, kiedy i kto mi dokuczył. Musiałam iść po pomoc do psychologa. Już się kiedyś zwracałam po ratunek do fachowców od głowy i wiedziałam, że tacy dokonują zmian w duszy, w mentalności człowieka. Oczywiście, czasem mniejszych, czasem większych ale choćby trochę udało się poprawić to i tak warto.\Strasznie udręczona, nieszczęśliwa dotarłam do Pani Psycholog. Na początek spytano mnie co ja bym chciała zmienić. No jak to, chce być szczęśliwa, zapomnieć o nieszczęściach, które mi się przytrafiły. A pani pytała dalej: konkretnie co chcę zmienić, żeby być szczęśliwą, co Ja, a nie co inni mają robić? Tu mnie trochę wcięło! Zmuszona od tej strony o tym pomyśleć, od razu wyszło, że przede wszystkim, Ja nie wierzę w siebie. Mam poczucie, że coś robię źle, że jestem za głupia i dlatego źle mi się wiedzie.
Nie mogę się oprzeć stwierdzeniu, że to zasługa mamusi. Tak mnie wychowywała. Chcąc ze mnie zrobić super zaradną osobę, nieświadomie wpędziła mnie w  kompleksy.  Za czasów, kiedy byłam dzieckiem, nie mówiono o tym, że każdy jest inny, że trzeba uszanować charakter drugiego człowieka i indywidualnie traktować. Co dla jednego dobre dla drugiego może być zabójcze.
 Czasy komuny mocno się odcisnęły.
U psychologa, po raz pierwszy, zrozumiałam jakie ogromne znaczenie ma świadomość. Zrozumienie co z czego wynika i dlaczego, to podstawa, Podejmowanie świadomych decyzji to wzięcie na siebie odpowiedzialności czyli zgody na to co się wydarzy i jednocześnie ryzyka. Ode mnie to zależy! To najważniejsza rzecz, żeby coś osiągnąć, Do tej pory żyłam na zasadzie: mam farta albo mam pecha. A że więcej uwagi przywiązuje się do porażek to często czułam się podle.
      Zaczęłam zmieniać siebie a jednocześnie swoje życie.
      Oczywiście wiem, że są obiektywne przeszkody, a to ciężka choroba, a to utrata pracy itp. i są często niezależne od nas. Trzeba się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Ja na szczęście nie straciłam ani ręki ani nogi więc tym szybciej odnajdę radość z życia.
      Wiele zadziwiających odkryć zrobiłam. Na przykład, często słyszałam, że trzeba być "otwartym".
 Myślałam sobie, o co chodzi, przecież jestem otwarta do ludzi. Gaduła ze mnie straszna. A już jak coś mi nie leży to się chętnie wypłakuję w kołnierz koleżance. Czyli często ;-)
      Kiedy zaczęłam się silnie nad tym zastanawiać, wreszcie mnie olśniło.
Zauważyłam w końcu, że przede wszystkim działam, myślę z przyzwyczajenia i tak jak mnie wychowali rodzice. Głównie zasady wpojone w dzieciństwie, mają/miały ogromny wpływ na moje życie. Poczucie, że coś za słabo robię i nie zasługuję widocznie, żeby się spełniały moje marzenia, choć niezbyt wybujałe, bardzo przygnębiało mnie i paraliżowało.
     Znalazłszy się w nowej sytuacji, musiałam od nowa wszystko sobie organizować. Mogłam przy okazji zacząć inaczej myśleć, inaczej postrzegać świat. I samo poszło. Potwierdzają się słowa instruktorki, Najważniejsza jest intencja, potem robić co trzeba i czekać na osiągnięcie sukcesu :-D
Bardzo wyraźnie było to widoczne podczas ćwiczeń. Ponieważ musiałam od nowa nauczyć ciało poruszania się, korzystałam z porad instruktorów. I tak, niejednokrotnie wykonałam coś co było do tej pory nieosiągalne. Np. nie spinać ramion ;-)
   Oczywiście nie jestem wszystkowiedząca i wszystkorozumiejąca i wszystkomogąca (jeszcze;-)) ale więcej do mnie dociera niż kiedykolwiek. Obecnie jeśli czegoś nie mogę zrobić to efekt raczej teraźniejszych blokad, np. boję się, że stracę równowagę, że o czymś zapomnę i nie załatwię sprawy itp. Ale na to trzeba czasu. I całe szczęście, że psycholog mi to powiedziała. Bo mogłabym pomyśleć po starem , że kiepska jestem i za wolno następuje poprawa. A takie myślenie blokuje jeszcze bardziej i powoduje, że się człowiek zatrzymuje w rozwoju.
Przypomniało mi się jaka byłam mądra jako dziecko, szybko się uczyłam, miałam genialną pamięć itp. dziadek tak mówił, bo mnie razem z babcią wychowywali do 8 lat :-D A potem wszystko się odmieniło bo zamieszkałam z rodzicami. Coś dobrego też pewnie od nich mam, tylko teraz zapomniałam co ;-) Aaaa, już sobie przypomniałam, wspaniały ze mnie człowiek. Pewnie niechcący, ale też się do tego przyczynili;-)
    No cóż, tak już jest, doświadczamy różnych rzezy, ale o nas zależy ile z tego dobrego wyciągniemy dla siebie.
     Jest powiedzenie, że wszystko jest trochę dobre, trochę złe.
     Teraz już to rozumiem :-D