niedziela, 3 maja 2015

Misia :-D

   W nieoczekiwanych momentach pojawia się w pamięci obraz z dzieciństwa. Nawet nie zdajemy sobie sprawy jak silna jest więź między teraźniejszością z dzieciństwem. Fajnie jak wspomnienia są podporą i ukojeniem w ciężkich chwilach, ale to nie jest zagwarantowane.
    Będąc nie bardzo żywa i kontaktowa w szpitalu, często zdarzało mi się wykłócać z matką. A to coś mi kazała jeść a ja nie chciałam. A to coś mi kazała robić, bo to zdrowo, ja się wkurzyłam bo lekarz o tym nie mówił to znaczy, że nie trzeba. Albo polecała o coś się dopytać, coś nakazać służbie zdrowia, bo to konowały i trzeba się upominać o swoje. Ja miałam super lekarzy i pielęgniarki, ufałam ich wiedzy, wierzyłam, że robią co potrzeba, co zresztą było prawdą, więc się oburzyłam słysząc jej sugestie. Moja siostra aż zażartowała kiedyś: "Siostra Ty się kłócisz z mamą? nie wolno się kłócić z matką ;-)"  Ja jej tak zawsze mówiłam jak się stawiała. Między nami jest 10 lat różnicy więc się nią często zajmowałam. Teraz miała ubaw, że ja zawsze potulna i grzeczna denerwuję się i wpieniam..
   Brzuch mnie boli. Pewnie zajmie mi cały dzień pisanie o tym. Ale mam nadzieję, że wywalę z siebie przetrawione resztki i będę wolna.:-) Przez całe życie, a mam 46 lat trawiłam przykrości i trudności, wiec już chyba czas to usunąć, ufff.
    Kiedy już trochę doszłam do siebie, czyli zaczęłam się kontrolować i wiedziałam co trzeba myśleć, że trzeba wybaczać, nie czepiać się, trzeba być wyrozumiałym, trzeba docenić, że nie było tak najgorzej, przecież inne dzieci nie miały co jeść, były bite, alkoholik jakiś się nad nimi znęcał. Ja, przy nich to miałam sielankę więc nie ma co przesadzać i histeryzować. Wymagano ode mnie rozsądku, zrozumienia innych, czyli tej no... empatii;-) doceniania tego co mam, czyli tego, że mogło być gorzej.... W takie ramy wbijałam się na siłę prze całe swoje życie.
    Szybko sobie przypomniałam co trzeba i znów w miarę było dobrze. Mama zupki gotowała, na spacer ze mną wychodziła czyli opiekowała się tak jak umiała, a nawet lepiej bo rzadziej się wymądrzała . O duszy i uczuciach nie miała pojęcia więc było tak jak zwykle czyli nie tak nieźle ;-)
     Wróciłam do swojego domu i odetchnęłam, że już nie musze korzystać z tej pomocy.
     Kiedy już zaczęłam chodzić samodzielnie, przyjeżdżałam w odwiedziny, zwłaszcza, że była tam siostrzenica, moja kochana Mała Miki :-) Wróciły obrazy z dzieciństwa. Często do Małej Miki matka mówiła, że ma być grzeczna, że musi się więcej starać, bo za słabo idzie jej w nauce literek czy cyferek. A jak coś jej się udało to słyszeliśmy i Miki też, że jej się udało i że jak chce to potrafi.... itd,. itp.
      Teraz mi się chce płakać jak to piszę a co dopiero jak na żywo to słyszałam.
      Tylko, że tym razem rzucałam się w obronie dzieciaka.
      Skończyło się tak, że przestałam tam przyjeżdżać. Moja siostra też inny miała kontakt ze swoją córką niż ja. Nie tak oschły, praktyczny jak matka ale też nie taki wylewny i przychylny jak ja (na naszym przykładzie bardzo dobrze widać jak wielkie znaczenie ma wychowywanie). Mnie chowali babcia i dziadek w atmosferze uwielbienia, akceptacji, okazywania miłości a moją siostrę mama i tata w atmosferze: co trzeba robić a przede wszystkim być grzecznym. Czemu się buntowała od małego np. nie chciała się uczyć. Nie jest moim celem ocena co lepiej, a co gorzej,ale dobrze wiedzieć, że to co robimy czego uczymy dzieci ma oddźwięk w ich życiu dorosłym. Tzn ja byłam uczona też dobrych rzeczy, pożytecznych ale całkiem błędnie, nieumiejętnie.
      Poddałam się, zrozumiałam, że trzeba zostawić dzieciaka w spokoju, ma tak jak ma i musi się odnaleźć w tej, w swojej rodzinie. Uszczęśliwianie na do chodne może wzbudzić poczucie nieszczęścia na co dzień. Też fatalnie. Na szczęście moja siostra chce być dobrą, kochaną mamusią to na pewno będzie. Może już jest, wyjechali na Sardynię, tam jest w ogóle inne życie, mniej stresu więc jak sama jest szczęśliwa to i dzieciom to przekazuje.
      Ale gdyby coś to rzucę się do gardła. Ja tam już się niczego nie boję hehehe
      Zamierzałam od czasu do czasu odwiedzać mamę i zapraszam do siebie ale przewidywałam, że  nie będą to częste kontakty. Ale nagle okazało się, ze moja rodzicielka więcej niż zazwyczaj zabiega o moje towarzystwo. Wiem czego to zasługa,ale w sumie lubię ją i życzliwości mnie nauczyli dziadkowie więc coś tam mogę zrobić. Okazało się, że mama ma raka. Chyba poczuła się samotna. I jak nigdy zaczęła się towarzysko udzielać. Typ samotnika chodzi na zajęcia na Uniwersytecie III Wieku, chodzi do sąsiadów na plotki, opiekuje się staruszkami.
     Wczoraj zaproponowała, żebyśmy poszły na jakiś cygański występ w Parku Sowińskiego. Ten klimat mi nie leży,ale pomyślałam sobie, że tyle mogę dla niej zrobić  Dotrzymać towarzystwa od czasu do czasu. A najlepiej właśnie poza domem, żeby w razie zasłyszenia jakiejś głupoty móc to rozproszyć, zainteresować się czymś innym. Nie ma sensu teraz uczyć i przekonywać do swoich racji.
    Traktuję to jako formę rehabilitacji :-D

     
    

1 komentarz:

  1. Całkowita prawda jak to się mówi czym skorupka za młodu nasiąknie tym na starość trąci to chyba tak brzmi i jest to prawda nie da się zaprzeczyć rzeczom które zostały w nas zaszczepione w dzieciństwie.A Ciebie nauczono bardzo dobrze masz wielkie serce wielkości Australii i całe oceany dobra którym szczodrze nas obdzielasz.

    OdpowiedzUsuń