poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Taoistyczne Tai Chi

  Przez długi czas chodziłam tylko pod rękę. Nie stałam sama. Zawroty głowy i ogólne zwiotczenie powodowały, że nie mogłam utrzymać równowagi i nie miałam siły utrzymać się w pionie dłuższy czas. Często prowadzał mnie tata. I kiedyś przechodząc koło sali, gdzie ćwiczyliśmy tai chi, zapytał: "dlaczego Ty nie chodzisz na tai chi, zawsze mówiłaś, że to takie dobre " Obraziłam się prawie, bo co, On nie rozumie, że co innego poprawianie i dbanie o kondycję a co innego poważna niesprawność. Ale dźgnęło mnie to w ambicję Jak zawsze dookoła rozpowiadałam jakie to niezbęde do zdrowia. Zaczęłam to rozpamiętywać i przypomniało mi się wiele opowieści o ludziach z takim czy innym problemem, z chorobami kręgosłupa, serca, rakiem itp., który bardzo pomogło w leczeniu właśnie ćwiczenie tai chi. Poprosiłam ojca, żeby mnie zaprowadził w odwiedziny do siedziby. Chciałam odwiedzić stare kąty, pokazać się ludziom,  zobaczyć znajome twarze. Zostałam szalenie serdecznie przyjęta, okazało się, że dużo osób znajomych jest nadal, że mnie poznają i ucieszyli się na mój widok :-D Zaczęłam co jakiś czas przychodzić na herbatkę, popatrzeć..... Któregoś dnia, instruktorka, zaprosiła mnie do ćwiczeń. Ja na to, że nie mogę, sama nie stoję, nie mam siły itd. Ale Beatka tak serdecznie i życzliwie zapraszała, postawiła mnie przy drążku, pokazała ćwiczenia i zapewniała, że troszkę wystarczy porobić ale systematycznie, a będą efekty niedługo. Czego jak czego ale lepszego samopoczucia bardzo pragnęłam, więc spróbowałam i tego. Potem zapraszali na zajęcia, prowadzone przez instruktorów z Kanady,  z dużym doświadczeniem, którzy zajmowali się min. ludźmi na wózkach. I postawili mnie na nogi, hehehe. Byłam taka szczęśliwa, łącznie z tym, że potwierdziłam to co rozpowiadałam, tai chi jest dobre na wszystko !!!!
  Niebawem jednak, załamałam się, depresja, strasznego doła dostałam. Przestałam przychodzić, wstydziłam się i czekałam aż mi się zrobi lepiej. Strasznie mi było. Smutno. Beznadziejnie..
Aż tu któregoś razu, przyszła do mnie koleżanka z tai chi. Pyta, czemu nie przychodzę, co się dzieje ze mną. No to ja mówię, że źle się czuje, że słaba jestem. A Ona, żebym przychodziła teraz więcej nabrać sił bo "jadę do Krakowa na warsztat" kolega nas zabierze samochodem. Tam to ja poćwiczę ile będę mogła,  albo sobie posiedzę i popatrzę jak wolę. W sumie, w Krakowie dawno nie byłam, pamiętam, że piękne miejsce, zabiorą samochodem, nie muszę tam chojraka zgrywać, poćwiczę ile będę mogła a resztę mogę przeleżeć, pomyślałam, pomyślałam i pojechałam.
   Taka do mnie fala energii napłynęła, tyle siły dostałam, przećwiczyłam dwa dni, zachęcali, żeby odpoczywać, martwili się, żebym sobie jakiej krzywdy nie zrobiła, ale ja w ferworze miałam tyle radości, tyle chęci do życia, że nie można mnie było powstrzymać. Byłam znów szczęśliwa.
Po powrocie spałam 5 dni prawie ciurkiem, aż się rodzina zamarwiała :-D
I tak się zaczęła moja przygoda krakowska.....
 

1 komentarz:

  1. To co opisujesz jest tak niesamowite, że aż trudno uwierzyć ale napawa również nadzieją, że jednak można jeśli człowiek jest tylko odpowiednio zmotywowany.

    OdpowiedzUsuń