Kiedy tak mi było źle i źle ciągle, pomyślałam: to niemożliwe, żeby wszystko się obróciło przeciwko mnie. Przecież jestem dobrym człowiekiem w miarę, nic złego nie robię, nic specjalnie dobrego też nie, ale to nie powód, żeby się tak podle działo w okól mnie. Ludzie dookoła mówili: nie przesadzaj, nie wracaj do tego co było, nie patrz na życie przez czarne okulary, może nie powiodło się w kilku sprawach, ale nie jest tak źle. Łatwo powiedzieć, czuję to co czuję i pomyśleć radośnie o tym co się dzieje było nierealne. Udręczona swoim nieszczęściem, postanowiłam sobie pisać codziennie co dobrego mi się przytrafiło. Oczywiście, zdawałam sobie sprawę, że nie mam porażek non stop, ale te dobre chwile ulatywały bez echa i to szybciutko, szybciutko więc trzeba je było utrwalić. I tak, pierwszego dnia zauważyłam jedną rzecz, zauważyłam jak pięknie jest w parku, słonko świeci, drzewa mają zielone liski, kwiatuszek malutki, czerwony kwitnie niespodziewanie w kącie pod drzewem. No po prostu olśnił mnie ten widok. Jak nigdy w życiu. Ciekawe, wcześniej nie było tak pięknie ?! I tak się zaczęło. A to ptaszek przyleciał do karmnika na wyżerkę. A to do kościoła weszłam, w którym nigdy nie byłam choć stał w miejscu, koło którego często przechodziłam od lat a tam tak uroczo. A to kiciuś przyszedł się przytulić. Kiedyś do teatru poszłam kupić bilety na przyszłość, a tu akurat sprzedawali wejściówki na spektakl tego dnia, kupiłam i poszłam sama. Taka byłam zadowolona, bo zawsze chodziłam z kimś, wydawało mi się, że w teatrze głupio i przykro być samemu, a okazało się, że ma to swój urok, ogląda się afisze, czyta program itp. No naprawdę fajna sprawa. Teraz często chodzę sama i mogę się nacieszyć bardziej samym przedstawieniem. Z czasem miałam już trzy rzeczy udane do zapisania, potem cztery, pięć... Zaprzestałam w końcu pisać bo tyle fajnych rzeczy mi się przytrafiało, że szkoda było czasu na pisanie. Dzięki temu pisaniu, nauczyłam się pod tym kątem patrzeć na to co się dzieje dookoła. I okazało się, że dzieje się całkiem przyjemnie.
Przypomniały mi się pewne zajęcia na tai chi. Robiliśmy jakieś ćwiczenie dłuższy czas. Potem instruktorka zapytała jak się czujemy. Rozbolały mnie ramiona trochę, nigdy nie czułam dolegliwości w tym miejscu, więc powiedziałam o tym bo myślałam, że może coś źle robię. Instruktorka zaproponowała, żebym skupiła się na dłoniach. Po jakimś czasie zapytała jak się mam. Ból w ramionach minął. Instruktorka się ucieszyła. Ja też. Zamyśliłam się nad tym co zmieniłam. No nic konkretnie! Dziwne! Uświadomiło mi to jak wielkie znaczenie ma intencja. Wielokrotnie o tym słyszałam, ale nie mogłam załapać o co chodzi. Wreszcie miałam namacalny dowód jak to działa. Skupiając się na czymś odciążamy, luzujemy coś innego. Idealnie to tłumaczy, jak istotne jest przywiązywanie wagi do tego, albo czegoś innego. Kiedy zaczęłam się zajmować miłymi rzeczami, inne sprawy zbladły, przestały być tak dokuczliwe. Nie przestały istnieć, tak jak nie przestały istnieć moje ramiona, ale przestałam na to zwracać uwagę :-D
Teraz moja Droga to Ty już rządzisz jesteś samodzielna i nikt już ci nie będzie podskakiwał.
OdpowiedzUsuń