Bałam się co będzie jutro. Nie żeby spotykały mnie ciągle jakiś nieszczęścia, było normalnie. Raz dobrze raz źle, jak to w życiu. Nawet byłam optymistką i nie raz wsparciem dla innych. Przynajmniej takie słychy mnie dochodziły ;-) Ale ciągle robiłam plany, podejmowałam zapobiegawcze kroki, tak na wszelki wypadek hehehe. Wciąż żyłam w przekonaniu, że czegoś nie zrobiłam, że czegoś nie dopilnowałam albo zrobiłam źle w związku z czym się coś nie uda. Wiem już dzięki czemu, dzięki komu zawdzięczam taki stosunek do życia ale przede wszystkim wiem, że to można zmienić i wiele spraw zależy ode mnie tzn czy będę miała szczęście czy nie. Wcześniej w ogóle nie wiedziałam o takiej możliwości i dlatego ciągle byłam "zestrachana". No chyba, że zabalowałam ze znajomymi:-) Zmiana podejścia do życia wyniknęła z tego, że mało nie umarłam. A na to, że żyję to w ogóle nie miałam wpływu i nie miałam tu nic do gadania. A druga sprawa to zrozumienie, że w wielu sprawach to jednak ma znaczenie, żeby świadomie podejmować decyzje i tego się trzymać zdając sobie sprawę z konsekwencji. Wiedza ta, sprawiła, że do tego co się wydarza mam całkiem miły stosunek. Bez względu na to czy od razu są widoczne korzyści czy doświadczam jakiś przykrości to wierzę, że koniec będzie fajny dla mnie. Oczywiście najważniejsze, żeby się nie sterować, nie zamartwiać, nie napinać ale moim zdaniem, korzystne jest dobitnie wyrazić swoje zdanie, swoją opinię. To, że czasem się zdenerwuję, pokłócę, jest potrzebne, żeby ktoś wiedział co ja myślę i jakie ma to znaczenie dla mnie. Oczywiście, nie ma się co wydzierać bo ta druga osoba nie usłyszy o co chodzi. Ale kiedy się jest za spokojnym to może ktoś pomyśleć, że to nie takie ważne i można olać. Możliwość wygadania się drugiej osoby też pozwala lepiej ją zrozumieć. Przynajmniej jest szansa, że coś do nas dotrze.
Warto też czasem zawalczyć. Oczywiście trzeba się pogodzić z ryzykiem, że się nie uda, ale poczucie, że wszystko się zrobiło, już poprawia nastrój :-D
DUŻO od nas zależy. Możemy wiele zrobić, żeby się poprawiło w realu. W wirtualnym świecie możemy "uzbroić" naszą postać w zdolności takie a takie i można być niezniszczalnym :-D
Wiara w pozytywny aspekt każdego zdarzenia, najbardziej pomaga mi w zmaganiu się z codziennością. Popsuły mi się sprzęty AGD. Musiałam się zapożyczyć i kupić sobie pralkę, zmywarkę, piekarnik. Kiedy przyjechali ze sklepu i zaczęli montować, okazało się, że płytę kuchenną też mam popsutą, ulatnia się gaz. A dziś w wiadomościach usłyszałam o wybuchu gazu. Pomyślałam, że naprawdę "Palec Boży", że musiałam wszystko wymieniać, może uniknęłam katastrofy. Wybuchy gazu rzadko bo rzadko ale się zdarzają. A tak poza wykrytą awarią, dzięki wymianie wszystkich sprzętów mam teraz pięknie, czyściutko, nowocześnie hehehe
Kupiliśmy na koniec, wychodząc z Centrum Handlowego domek i zabawkę dla kota. A to dopiero daje mnóstwo radości. Kot jest taki zabawny, rozwesela nas notorycznie. Nie sposób się martwić myśląc co będziemy jedli :-)
A wczoraj kupiłam na krechę super rzecz. Wyciskarkę do soków. Zrobiliśmy już pierwsze soki. Coś przepysznego. Będę sobie robić litry soków. No i za jakiś czas będę zdrowa i piękna. No w każdym razie zrobię wszystko, żeby tak było :-D
czwartek, 30 kwietnia 2015
Niespodzianki ;-)
Spotkały mnie ostatnio niemiłe niespodzianki. Najpierw wysiadła zmywarka. Pomyślałam, że stara jest i nie ma co naprawiać tylko trzeba nową kupić. Ponieważ jest to drogi sprzęt, postanowiłam się trochę przemęczyć, myć w zlewie i nazbierać pieniędzy. Za chwilę piekarnik zaczął słabnąć, ciasto się nie dopiekło. Zobaczyliśmy, że grzałka z góry nie grzeje. Chciałam wezwać do naprawy. Już miałam to zrobić, kiedy dym z pralki poszedł. No, koniec. Bez czego, jak bez czego ale bez pralki się nie obejdzie. Poprosiłam o pomoc i Dobrzy Ludzie pomogli mi znaleźć korzystne oferty zakupu, kredytu i rozebrać stare sprzęty z zabudowy. Wczoraj mi przywieziono NOWE. Przepiękne! Byłam zachwycona i jestem ale mina mi zrzedła, kiedy się okazało, że, trzeba jeszcze coś dokupić. Podczas montażu, pan zauważył, że płyta kuchenna jest popsuta, ulatnia się gaz. Zakręcił kurek i kazał płytę nową kupić. Tak właśnie, żałowałam, że nie stać mnie zamówić nową płytę do kompletu. Piekarnik nowy, zmywarka nowa to od razu było widać, że płyta stara. Zresztą kupiona w tym samym czasie co inne sprzęty więc było widać, że podniszczona i nienowoczesna.
No to teraz muszę kupić sobie nową. :-D Wieczorem poszliśmy oglądać płyty do Saturna i już wiemy co nam się podoba i co sobie zamówić przez internet. Przy okazji kupiłam czajnik elektryczny, żeby sobie choć kawkę zrobić bo zwykły obiad to będę miała za jakiś czas.
Ale jak będzie pięknie, uch.
Ze szczęścia kupiliśmy na koniec super zabawkę dla kota. On jest zachwycony, wścieka się, gania, widać, że to fajna sprawa dla niego.
Kot jak kot ale my mieliśmy tyle rachochy.
Już nawet nie martwi za co będziemy jeść hehehe
Ktoś pożyczy. Przecież Dobrych Ludzi nie brakuje :-D
Nadszedł czas totalnych zmian.
Zapamiętam 2015 rok.
Przemiany rozpoczął mąż. Odmalował mieszkanie jak byłam na wakacjach.
Miałam ogromną niespodziankę po powrocie.
Kto by przypuszczał, że to wstęp do WIELKICH zmian......
No to teraz muszę kupić sobie nową. :-D Wieczorem poszliśmy oglądać płyty do Saturna i już wiemy co nam się podoba i co sobie zamówić przez internet. Przy okazji kupiłam czajnik elektryczny, żeby sobie choć kawkę zrobić bo zwykły obiad to będę miała za jakiś czas.
Ale jak będzie pięknie, uch.
Ze szczęścia kupiliśmy na koniec super zabawkę dla kota. On jest zachwycony, wścieka się, gania, widać, że to fajna sprawa dla niego.
Już nawet nie martwi za co będziemy jeść hehehe
Ktoś pożyczy. Przecież Dobrych Ludzi nie brakuje :-D
Nadszedł czas totalnych zmian.
Zapamiętam 2015 rok.
Przemiany rozpoczął mąż. Odmalował mieszkanie jak byłam na wakacjach.
Miałam ogromną niespodziankę po powrocie.
Kto by przypuszczał, że to wstęp do WIELKICH zmian......
wtorek, 28 kwietnia 2015
poniedziałek, 27 kwietnia 2015
Nowe spojrzenie na świat :-)
Czasem przydarzają się nam straszne sytuacje. Nie ma co wtedy na siłę być dzielnym i doszukiwać się pozytywów. Nie ma to sensu. Jeśli jest potrzeba wyżalić się to trzeba to zrobić. Normalni ludzie muszą czasem popłakać, więc mam tak i ja.
Na szczęście tragedie życiowe nie zdarzają się często więc można spojrzeć na smutne rzeczy z drugiej strony. Co z tego dobrego wyniknie. Oczywiście nie jest tak, że pozytywne aspekty danego problemu od razu są widoczne. Trzeba czasem nawet dłużej poczekać. Z racji tego, że nie miałam innego wyjścia, musiałam być cierpliwa. Ale doczekałam się. Jak już raz odnalazłam sens w tym co się wydarzyło, to już ciągle odnajduję.
Ta umiejętność bardzo mi życie umiliła i rozweseliła.
Dzięki temu wiele korzyści przyniosło mi ćwiczenie Tai Chi. Ponieważ uczyłam się wszystkiego od nowa, uruchomiłam pokłady wiedzy nie używanej. Nie raz słyszałam: rozluźnij się, wyciągnij się, przenieś ciężar itp. Niby jasna sprawa, ale ja nigdy nie czułam takich subtelności. Robiłam bez problemu ćwiczenia, bo byłam zdrowa i nie zastanawiałam się, czy ja na pewno jestem zrelaksowana, czy przeniosłam ten ciężar. Przecież stoję, nie przewróciłam się to chyba tak. Dopiero kiedy nie mogłam sama chodzić, utrzymać równowagi, musiałam sięgnąć po tę wiedzę tajemną. Świadomie np. przenieść ciężar Odkryłam, że to jest gwarancja stabilności, równowagi.
Zdałam sobie sprawę, że tak jak w ćwiczeniach, tak i w życiu, kieruję się przyzwyczajeniami, stereotypami. Że nie mogę czegoś zrobić, o czymś pomyśleć inaczej bo tak mnie wychowali, sama się nauczyłam takiego sposobu na przetrwanie. Przywykłam do osądzania i spojrzenia na sprawy w konkretny jeden sposób. Dopiero kiedy spadłam na samo dno, musiałam znaleźć sposoby, żeby się z niego wydostać. Robienie po staremu nie pomagało a wręcz szkodziło.
Instruktor na początku roku, składał życzenia min. abyśmy byli otwarci na nowe doświadczenia.
Często jest tak, że robimy jakiej ćwiczenie w taki sposób a za jakiś czas w trochę inny. Oczywiście podstawowe zasady są niezmienne, ale intencja się zmienia. Na przykład skupiamy się na dłoniach a potem na stopach. O dziwo, bo mam kłopoty z koncentracją, udaje mi się pomyśleć o tym. A dzięki temu, nie spinam się, nie blokuję. A to ręka a to noga mają czas odpocząć a bywają też sposoby by odpoczęła głowa, nie myślała za dużo. Bardzo przydatne hehehe.
Właśnie wczoraj na zajęcia przyszły dwie nowe dziewczyny. Musiałam im ogólnie powiedzieć o naszym ćwiczeniu Tai Chi i min powiedziałam, że głównym celem tego ćwiczenia jest żebyśmy wyszli z zajęć szczęśliwi.
Mam lekkiego fioła na tym punkcie więc często zachęcam, żeby się stresować, żeby zapomnieć na chwilę o problemach, o prozaicznych spawach typu co dziś zrobić na obiad, oderwać się od codzienności i pożyć w innym świecie. I ludziom się to podoba. Nna mojej pierwszej grupie zaczęło naukę 7 osób i skończyło 7. Wszyscy instruktorzy do takich rzeczy zachęcają i naprawdę taka jest idea Taoistycznego Tai Chi, ale ja na to szczególną uwagę zwracam i zarażam tym innych
No, lecę na zajęcia :-D
Na szczęście tragedie życiowe nie zdarzają się często więc można spojrzeć na smutne rzeczy z drugiej strony. Co z tego dobrego wyniknie. Oczywiście nie jest tak, że pozytywne aspekty danego problemu od razu są widoczne. Trzeba czasem nawet dłużej poczekać. Z racji tego, że nie miałam innego wyjścia, musiałam być cierpliwa. Ale doczekałam się. Jak już raz odnalazłam sens w tym co się wydarzyło, to już ciągle odnajduję.
Ta umiejętność bardzo mi życie umiliła i rozweseliła.
Dzięki temu wiele korzyści przyniosło mi ćwiczenie Tai Chi. Ponieważ uczyłam się wszystkiego od nowa, uruchomiłam pokłady wiedzy nie używanej. Nie raz słyszałam: rozluźnij się, wyciągnij się, przenieś ciężar itp. Niby jasna sprawa, ale ja nigdy nie czułam takich subtelności. Robiłam bez problemu ćwiczenia, bo byłam zdrowa i nie zastanawiałam się, czy ja na pewno jestem zrelaksowana, czy przeniosłam ten ciężar. Przecież stoję, nie przewróciłam się to chyba tak. Dopiero kiedy nie mogłam sama chodzić, utrzymać równowagi, musiałam sięgnąć po tę wiedzę tajemną. Świadomie np. przenieść ciężar Odkryłam, że to jest gwarancja stabilności, równowagi.
Zdałam sobie sprawę, że tak jak w ćwiczeniach, tak i w życiu, kieruję się przyzwyczajeniami, stereotypami. Że nie mogę czegoś zrobić, o czymś pomyśleć inaczej bo tak mnie wychowali, sama się nauczyłam takiego sposobu na przetrwanie. Przywykłam do osądzania i spojrzenia na sprawy w konkretny jeden sposób. Dopiero kiedy spadłam na samo dno, musiałam znaleźć sposoby, żeby się z niego wydostać. Robienie po staremu nie pomagało a wręcz szkodziło.
Instruktor na początku roku, składał życzenia min. abyśmy byli otwarci na nowe doświadczenia.
Często jest tak, że robimy jakiej ćwiczenie w taki sposób a za jakiś czas w trochę inny. Oczywiście podstawowe zasady są niezmienne, ale intencja się zmienia. Na przykład skupiamy się na dłoniach a potem na stopach. O dziwo, bo mam kłopoty z koncentracją, udaje mi się pomyśleć o tym. A dzięki temu, nie spinam się, nie blokuję. A to ręka a to noga mają czas odpocząć a bywają też sposoby by odpoczęła głowa, nie myślała za dużo. Bardzo przydatne hehehe.
Właśnie wczoraj na zajęcia przyszły dwie nowe dziewczyny. Musiałam im ogólnie powiedzieć o naszym ćwiczeniu Tai Chi i min powiedziałam, że głównym celem tego ćwiczenia jest żebyśmy wyszli z zajęć szczęśliwi.
Mam lekkiego fioła na tym punkcie więc często zachęcam, żeby się stresować, żeby zapomnieć na chwilę o problemach, o prozaicznych spawach typu co dziś zrobić na obiad, oderwać się od codzienności i pożyć w innym świecie. I ludziom się to podoba. Nna mojej pierwszej grupie zaczęło naukę 7 osób i skończyło 7. Wszyscy instruktorzy do takich rzeczy zachęcają i naprawdę taka jest idea Taoistycznego Tai Chi, ale ja na to szczególną uwagę zwracam i zarażam tym innych
No, lecę na zajęcia :-D
Otworzyć ........ okno ;-)
Z racji tego, że przez długi czas potrzebowałam pomocy w każdej niemal dziedzinie. Wyrobiłam się w zakresie cierpliwości. Mogę śmiało powiedzieć, że doszłam do perfekcji. Przyzwyczajona, że dużo rzeczy robię sama i w dodatku najlepiej, nagle musiałam czekać aż zrobią to za mnie Ponieważ nie miałam siły byłam zdana na łaskę i niełaskę ludzi. Strasznie mi było przykro. Wręcz żałośnie. Z rozpędu życzyłam sobie tego czy tamtego. Na ogół spełniano moje prośby ale nie od razu albo w ograniczonym zakresie. Kiedyś, pamiętam, poprosiłam syna, żeby mnie zabrał na spacer. Oczywiście zgodził się, ale kazał konkretnie określić gdzie bo chce się umówić i nie może ze mną łazić godzinami, a to tu, a to tam. Ciągle coś chciałam zobaczyć, zwiedzić, odwiedzić stare miejsca. Warszawę odmienioną zastałam to byłam wszystkiego ciekawa. Poirytowało mnie to strasznie. Ale dotarło w końcu, że całe szczęście, że w ogóle ktoś ze mną jest, zabiera na spacer, robi obiad, herbatę, pyta jak się czuję. To naprawdę wielkie szczęście, bo mogłabym leżeć w samotności bo każdy zajęty.
Pierwszy raz pomyślałam, że to dobrze, że mój syn, nie ma pracy. Do tej pory wypychaliśmy go z domu, mówiliśmy, że leń i obibok, na łasce rodziców siedzi. A tu, tymczasem, okazało się, że dzięki Bogu, że On był i się mną zajmował.
Dzięki temu zaczęłam na to co się dzieje dookoła, patrzeć zupełnie inaczej. Z kiepskiej sytuacji zawsze jakieś pozytywy można znaleźć
Właśnie kot nam umarł
Pierwszy raz pomyślałam, że to dobrze, że mój syn, nie ma pracy. Do tej pory wypychaliśmy go z domu, mówiliśmy, że leń i obibok, na łasce rodziców siedzi. A tu, tymczasem, okazało się, że dzięki Bogu, że On był i się mną zajmował.
Dzięki temu zaczęłam na to co się dzieje dookoła, patrzeć zupełnie inaczej. Z kiepskiej sytuacji zawsze jakieś pozytywy można znaleźć
Właśnie kot nam umarł
niedziela, 26 kwietnia 2015
Reset
Zresetowałam się. Można powiedzieć, że tak mi się przytrafiło. Musiałam uczyć się na nowo chodzić i myśleć też. Na początku zajęłam się głównie fizycznymi aspektami życia, Dużo czasu i wysiłku pochłonęło przysłowiowe stanięcie na nogi. Kiedy zaczęłam odnosić sukcesy w samodzielnym jedzeniu i ubieraniu się, zaczęły prześladować mnie złe myśli. Jak na złość, zapominałam co było na obiad, ale wyraźnie pamiętałam co, kiedy i kto mi dokuczył. Musiałam iść po pomoc do psychologa. Już się kiedyś zwracałam po ratunek do fachowców od głowy i wiedziałam, że tacy dokonują zmian w duszy, w mentalności człowieka. Oczywiście, czasem mniejszych, czasem większych ale choćby trochę udało się poprawić to i tak warto.\Strasznie udręczona, nieszczęśliwa dotarłam do Pani Psycholog. Na początek spytano mnie co ja bym chciała zmienić. No jak to, chce być szczęśliwa, zapomnieć o nieszczęściach, które mi się przytrafiły. A pani pytała dalej: konkretnie co chcę zmienić, żeby być szczęśliwą, co Ja, a nie co inni mają robić? Tu mnie trochę wcięło! Zmuszona od tej strony o tym pomyśleć, od razu wyszło, że przede wszystkim, Ja nie wierzę w siebie. Mam poczucie, że coś robię źle, że jestem za głupia i dlatego źle mi się wiedzie.
Nie mogę się oprzeć stwierdzeniu, że to zasługa mamusi. Tak mnie wychowywała. Chcąc ze mnie zrobić super zaradną osobę, nieświadomie wpędziła mnie w kompleksy. Za czasów, kiedy byłam dzieckiem, nie mówiono o tym, że każdy jest inny, że trzeba uszanować charakter drugiego człowieka i indywidualnie traktować. Co dla jednego dobre dla drugiego może być zabójcze.
Czasy komuny mocno się odcisnęły.
U psychologa, po raz pierwszy, zrozumiałam jakie ogromne znaczenie ma świadomość. Zrozumienie co z czego wynika i dlaczego, to podstawa, Podejmowanie świadomych decyzji to wzięcie na siebie odpowiedzialności czyli zgody na to co się wydarzy i jednocześnie ryzyka. Ode mnie to zależy! To najważniejsza rzecz, żeby coś osiągnąć, Do tej pory żyłam na zasadzie: mam farta albo mam pecha. A że więcej uwagi przywiązuje się do porażek to często czułam się podle.
Zaczęłam zmieniać siebie a jednocześnie swoje życie.
Oczywiście wiem, że są obiektywne przeszkody, a to ciężka choroba, a to utrata pracy itp. i są często niezależne od nas. Trzeba się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Ja na szczęście nie straciłam ani ręki ani nogi więc tym szybciej odnajdę radość z życia.
Wiele zadziwiających odkryć zrobiłam. Na przykład, często słyszałam, że trzeba być "otwartym".
Myślałam sobie, o co chodzi, przecież jestem otwarta do ludzi. Gaduła ze mnie straszna. A już jak coś mi nie leży to się chętnie wypłakuję w kołnierz koleżance. Czyli często ;-)
Kiedy zaczęłam się silnie nad tym zastanawiać, wreszcie mnie olśniło.
Zauważyłam w końcu, że przede wszystkim działam, myślę z przyzwyczajenia i tak jak mnie wychowali rodzice. Głównie zasady wpojone w dzieciństwie, mają/miały ogromny wpływ na moje życie. Poczucie, że coś za słabo robię i nie zasługuję widocznie, żeby się spełniały moje marzenia, choć niezbyt wybujałe, bardzo przygnębiało mnie i paraliżowało.
Znalazłszy się w nowej sytuacji, musiałam od nowa wszystko sobie organizować. Mogłam przy okazji zacząć inaczej myśleć, inaczej postrzegać świat. I samo poszło. Potwierdzają się słowa instruktorki, Najważniejsza jest intencja, potem robić co trzeba i czekać na osiągnięcie sukcesu :-D
Bardzo wyraźnie było to widoczne podczas ćwiczeń. Ponieważ musiałam od nowa nauczyć ciało poruszania się, korzystałam z porad instruktorów. I tak, niejednokrotnie wykonałam coś co było do tej pory nieosiągalne. Np. nie spinać ramion ;-)
Oczywiście nie jestem wszystkowiedząca i wszystkorozumiejąca i wszystkomogąca (jeszcze;-)) ale więcej do mnie dociera niż kiedykolwiek. Obecnie jeśli czegoś nie mogę zrobić to efekt raczej teraźniejszych blokad, np. boję się, że stracę równowagę, że o czymś zapomnę i nie załatwię sprawy itp. Ale na to trzeba czasu. I całe szczęście, że psycholog mi to powiedziała. Bo mogłabym pomyśleć po starem , że kiepska jestem i za wolno następuje poprawa. A takie myślenie blokuje jeszcze bardziej i powoduje, że się człowiek zatrzymuje w rozwoju.
Przypomniało mi się jaka byłam mądra jako dziecko, szybko się uczyłam, miałam genialną pamięć itp. dziadek tak mówił, bo mnie razem z babcią wychowywali do 8 lat :-D A potem wszystko się odmieniło bo zamieszkałam z rodzicami. Coś dobrego też pewnie od nich mam, tylko teraz zapomniałam co ;-) Aaaa, już sobie przypomniałam, wspaniały ze mnie człowiek. Pewnie niechcący, ale też się do tego przyczynili;-)
No cóż, tak już jest, doświadczamy różnych rzezy, ale o nas zależy ile z tego dobrego wyciągniemy dla siebie.
Jest powiedzenie, że wszystko jest trochę dobre, trochę złe.
Teraz już to rozumiem :-D
Nie mogę się oprzeć stwierdzeniu, że to zasługa mamusi. Tak mnie wychowywała. Chcąc ze mnie zrobić super zaradną osobę, nieświadomie wpędziła mnie w kompleksy. Za czasów, kiedy byłam dzieckiem, nie mówiono o tym, że każdy jest inny, że trzeba uszanować charakter drugiego człowieka i indywidualnie traktować. Co dla jednego dobre dla drugiego może być zabójcze.
Czasy komuny mocno się odcisnęły.
U psychologa, po raz pierwszy, zrozumiałam jakie ogromne znaczenie ma świadomość. Zrozumienie co z czego wynika i dlaczego, to podstawa, Podejmowanie świadomych decyzji to wzięcie na siebie odpowiedzialności czyli zgody na to co się wydarzy i jednocześnie ryzyka. Ode mnie to zależy! To najważniejsza rzecz, żeby coś osiągnąć, Do tej pory żyłam na zasadzie: mam farta albo mam pecha. A że więcej uwagi przywiązuje się do porażek to często czułam się podle.
Zaczęłam zmieniać siebie a jednocześnie swoje życie.
Oczywiście wiem, że są obiektywne przeszkody, a to ciężka choroba, a to utrata pracy itp. i są często niezależne od nas. Trzeba się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Ja na szczęście nie straciłam ani ręki ani nogi więc tym szybciej odnajdę radość z życia.
Wiele zadziwiających odkryć zrobiłam. Na przykład, często słyszałam, że trzeba być "otwartym".
Myślałam sobie, o co chodzi, przecież jestem otwarta do ludzi. Gaduła ze mnie straszna. A już jak coś mi nie leży to się chętnie wypłakuję w kołnierz koleżance. Czyli często ;-)
Kiedy zaczęłam się silnie nad tym zastanawiać, wreszcie mnie olśniło.
Zauważyłam w końcu, że przede wszystkim działam, myślę z przyzwyczajenia i tak jak mnie wychowali rodzice. Głównie zasady wpojone w dzieciństwie, mają/miały ogromny wpływ na moje życie. Poczucie, że coś za słabo robię i nie zasługuję widocznie, żeby się spełniały moje marzenia, choć niezbyt wybujałe, bardzo przygnębiało mnie i paraliżowało.
Znalazłszy się w nowej sytuacji, musiałam od nowa wszystko sobie organizować. Mogłam przy okazji zacząć inaczej myśleć, inaczej postrzegać świat. I samo poszło. Potwierdzają się słowa instruktorki, Najważniejsza jest intencja, potem robić co trzeba i czekać na osiągnięcie sukcesu :-D
Bardzo wyraźnie było to widoczne podczas ćwiczeń. Ponieważ musiałam od nowa nauczyć ciało poruszania się, korzystałam z porad instruktorów. I tak, niejednokrotnie wykonałam coś co było do tej pory nieosiągalne. Np. nie spinać ramion ;-)
Oczywiście nie jestem wszystkowiedząca i wszystkorozumiejąca i wszystkomogąca (jeszcze;-)) ale więcej do mnie dociera niż kiedykolwiek. Obecnie jeśli czegoś nie mogę zrobić to efekt raczej teraźniejszych blokad, np. boję się, że stracę równowagę, że o czymś zapomnę i nie załatwię sprawy itp. Ale na to trzeba czasu. I całe szczęście, że psycholog mi to powiedziała. Bo mogłabym pomyśleć po starem , że kiepska jestem i za wolno następuje poprawa. A takie myślenie blokuje jeszcze bardziej i powoduje, że się człowiek zatrzymuje w rozwoju.
Przypomniało mi się jaka byłam mądra jako dziecko, szybko się uczyłam, miałam genialną pamięć itp. dziadek tak mówił, bo mnie razem z babcią wychowywali do 8 lat :-D A potem wszystko się odmieniło bo zamieszkałam z rodzicami. Coś dobrego też pewnie od nich mam, tylko teraz zapomniałam co ;-) Aaaa, już sobie przypomniałam, wspaniały ze mnie człowiek. Pewnie niechcący, ale też się do tego przyczynili;-)
No cóż, tak już jest, doświadczamy różnych rzezy, ale o nas zależy ile z tego dobrego wyciągniemy dla siebie.
Jest powiedzenie, że wszystko jest trochę dobre, trochę złe.
Teraz już to rozumiem :-D
sobota, 25 kwietnia 2015
Pomysł na aniołka ;-)
Po wypadku miałam niesprawne ręce. Nawet herbaty nie mogłam posłodzić, żeby nie rozsypać cukru, kubek do połowy był napełniany, żebym się nie zalała, mięsko na obiad musiał mi ktoś pokroi, pomagano mi się ubrać itp. Zupełnie bezwładna była zwłaszcza prawa ręka. O tyle dobrze, że nie musiałam nic robić w domu. Syn się śmiał, że na dyrektora się nadaję, mówię tylko co trzeba zrobić i patrzę czy dobrze wykonane :-D Oprócz takiego komfortu na ogół to był kłopot ogromny. Przede wszystkim czułam się paskudnie, taka ostatnia niedojda uj. Oprócz braku koordynacji nie mogłam jeszcze czytać bo słaby wzrok i nie mogłam się skoncentrować, nie raz jedną stronę czytałam wielokrotnie bo zapominałam co przeczytałam. Nie mogłam chodzić samodzielnie, tyłek bolał więc i posiedzieć za długo też nie mogłam. O tyle dobrze, że w telewizji coś tam ciekawego znalazłam i miałam dużo czasu do myślenia, no ale ile można. Rwałam się, żeby coś porobić. Od dziecka lubiłam robić na drutach, nic specjalnego ale zwykły sweterek dziecku zrobiłam. Zaczęłam powolutku coś dłubać. Zaczęło mi nawet coś wychodzić. Nie robiłam niczego co trzeba było wyliczać, żadnych ażurów itp. Z czasem zrobiłam mały sweterek. Ponieważ szkoda mi było kasy na nową wełnę bo nie wiedziałam ile mi zapału starczy do takiej roboty, wyrabiałam resztki. Zaczęło mnie rajcować łączenie kolorów i prostych wzorów dzięki czemu nieoczekiwanie powstały całkiem ciekawe, no w każdym razie niebanalne rzeczy ;-) Z tego dziergania swetrów przeszłam na dzierganie .... osłonek na doniczki. Czegoś takiego to w żadnym sklepie nie widziałam więc śmiało mogłam dawać to w prezencie :-D
Teraz moją najmilszą produkcją jest robienie aniołków. Z okazji Wielkanocy zaczęłam ozdobne styropianowe jajka robić. I tu znów Agnieszka zachęciła mnie, żeby jakeś postacie porobiła czy zwierzątka. Najbardziej przypadł mi do gusty pomysł z tworzeniem ..... aniołków :-D
Zaczęły powstawać jajołki:-D
Zaczęłam od filcowanego jajołka. Potem dodawałam szczegóły robiona na drutach, szydełku.
Agnieszka zaproponowała, żebym zrobiła sukienki, sweterki, spódniczki dla jajołków
No i zrobiłam :-D
Mogę powiedzieć, że odniosłam sukces!!!!
Nie tylko ręka jest coraz sprawniejsza, to mam jeszcze wiele radości z takiej działalności. Jajołki, to można powiedzieć, moja pasja. Jestem (moim zdaniem;-)) kreatywna jak nigdy, robię a ro różne wdzianka, a to skrzydełka, pojawiają się co chwila pomyły.
Bardzo jestem wdzięczna mojej koleżance.
Dzięki Niej, mam w ogóle pomysły różne na życie.
Prawie tak fajne jak Taoistyczne Tai Chi :-D
Koleżanka, której się spodobały moje robótki, zachęciła mnie do dekorowania bombek ze styropianu, taka rehabilitacja. Bardzo mi się spodobał pomysł ale szybko się zorientowałam, że nie dam rady, to zbyt precyzyjna robota, nie mówiąc o tym, że pomysłów nie mam Wszystko co widziałam było zbyt trudne albo zbyt banalne. W głowie jednak, cały czas coś się kołatało. W końcu zaczęłam próbować. Doszłam do tego, że potrafiłam cekiny na szpilkę nadziać i przypiąć do bombki. To szalenie trudne było, pół dnia zajmowało udziuganie małej bombki ale byłam strasznie zadowolona że w ogóle się udało. Skończyło się na tym, że potrafiłam bombkę obrobić na drutach lub szydełku i dodać ozdoby różne. Kwintesencją tej pracy były bombki tego rodzaju :-D
Zaczęły powstawać jajołki:-D
Zaczęłam od filcowanego jajołka. Potem dodawałam szczegóły robiona na drutach, szydełku.
Agnieszka zaproponowała, żebym zrobiła sukienki, sweterki, spódniczki dla jajołków
No i zrobiłam :-D
Nie tylko ręka jest coraz sprawniejsza, to mam jeszcze wiele radości z takiej działalności. Jajołki, to można powiedzieć, moja pasja. Jestem (moim zdaniem;-)) kreatywna jak nigdy, robię a ro różne wdzianka, a to skrzydełka, pojawiają się co chwila pomyły.
Bardzo jestem wdzięczna mojej koleżance.
Dzięki Niej, mam w ogóle pomysły różne na życie.
Prawie tak fajne jak Taoistyczne Tai Chi :-D
piątek, 24 kwietnia 2015
Wygrana :-D
Dotarłam do tego ZUS-u. Poprosiłam syna, żeby ze mną pojechał bo miejsce ogólnie straszy więc towarzystwo przyjazne bardzo się przydaje. Całkiem miłe panie w tzw. "okienku" mi się trafiły ale trzeba było coś wypełnić, coś napisać. A ja nie miałam okularów i piszę jak kura pazurem, bo ręka niesprawna za bardzo to poprosiłam syna, żeby pomógł. Wypisał co trzeba, dopytał pani co nie wiedzieliśmy. No po prostu, dzięki Niemu złożyliśmy od ręki co trzeba. Bardzo byłam uszczęśliwiona, że pojechał ze mną. A już miałam sama to załatwiać, bo byłam zniecierpliwiona, że tak długo trzeba na Niego czekać. Tzn. nie dłużej niż się umówiliśmy, ale ja w popłoch wpadłam to mi się dłużyło. Sama to bym musiała jechać dwa razy, a i tak musiałabym kogoś prosić o pomoc.
A tu, proszę, załatwione:-) A najbardziej niesamowite było to, że syn sam wypełnił dokument, jak trzeba, napisał co trzeba, zaniósł gdzie trzeba. My w rodzinie uważaliśmy, a przez to i On sam, że to gapa, nie zna się więc nie będzie potrafił zrobić co trzeba w takich sprawach. No po prostu dzieciak....
Potem pojechaliśmy wybierać sprzęty do domu co nam się zepsuły, pralkę, piekarnik, zmywarkę. Wszystko wysiadło w jednej chwili bo wszystko było kupione jak się sprowadzaliśmy ok 15 lat temu. Swoje odsłużyło, to prawda, czas na nowe, tylko 3 sprzęty to już duże pieniądze i kłopot, żeby je zdobyć. Koleżanka wybrała mi super oferty. (muszę się odwdzięczyć, aniołka jej zrobię ;-) ale do sklepu weszliśmy, żeby zobaczyć jak to w rzeczywistości wygląda. Taka nowa pralka to piękna rzecz ;-) Poprosiłam syna, żeby zdjęcia porobił, porównał parametry itp Szczerze mówiąc nie sądziłam, że w ogóle Go to zainteresuje. A tu proszę, pooglądał, dopytał sprzedawcy o różne rzeczy, ocenił funkcjonalność. Zaskoczył mnie ogromnie. Siebie chyba też ;-) No to poszliśmy się dopytać o kredyt. Okazało się, że raty byłyby około 300 zl., Ja się zmartwiłam bo to dużo dla mnie. A Mateusz spytał: to Ty nie masz? Krew mnie zalała, ze On to tak bagatelizuje. Ale uświadomiłam sobie, że On sobie nie zdaje sprawy z takich rzeczy bo ja Go w to nie wtajemniczałam.. Oczywiście często padały słowa, że nie ma pieniędzy. Syn to odbierał jako takie tylko gadanie, żeby mu nie dawać na jakieś pierdoły, (zresztą tak też było), a nie jako smutna rzeczywistość. Dopiero jak poszedł za mną i dowiedział się bezpośrednio od sprzedawcy, że to kosztuje tyle a tyle, to do niego dotarło. I sam zaczął kombinować na czym tu zaoszczędzić, co można sobie darować.
Kiedy wracaliśmy do domu, powiedział jeszcze, że to fajny dzień, tyle rzeczy załatwiliśmy
Rozpłakałabym się ze szczęścia, tylko od czasu wypadku nie mam łez :-D., ale ze wzruszenia głos mi się załamuje.
Dowiedziałam się, że mam takiego dorosłego, mądrego syna.
Przypomniał mi się stary dowcip, jak to Icek się modli, Boże pozwól wygrać milion a Bóg w końcu mówi: ale kup najpierw los.....
Kupiłam los, poczekałam aż się syn wyszykuje i wygrałam............!!!!!!! :-DDDD
A tu, proszę, załatwione:-) A najbardziej niesamowite było to, że syn sam wypełnił dokument, jak trzeba, napisał co trzeba, zaniósł gdzie trzeba. My w rodzinie uważaliśmy, a przez to i On sam, że to gapa, nie zna się więc nie będzie potrafił zrobić co trzeba w takich sprawach. No po prostu dzieciak....
Potem pojechaliśmy wybierać sprzęty do domu co nam się zepsuły, pralkę, piekarnik, zmywarkę. Wszystko wysiadło w jednej chwili bo wszystko było kupione jak się sprowadzaliśmy ok 15 lat temu. Swoje odsłużyło, to prawda, czas na nowe, tylko 3 sprzęty to już duże pieniądze i kłopot, żeby je zdobyć. Koleżanka wybrała mi super oferty. (muszę się odwdzięczyć, aniołka jej zrobię ;-) ale do sklepu weszliśmy, żeby zobaczyć jak to w rzeczywistości wygląda. Taka nowa pralka to piękna rzecz ;-) Poprosiłam syna, żeby zdjęcia porobił, porównał parametry itp Szczerze mówiąc nie sądziłam, że w ogóle Go to zainteresuje. A tu proszę, pooglądał, dopytał sprzedawcy o różne rzeczy, ocenił funkcjonalność. Zaskoczył mnie ogromnie. Siebie chyba też ;-) No to poszliśmy się dopytać o kredyt. Okazało się, że raty byłyby około 300 zl., Ja się zmartwiłam bo to dużo dla mnie. A Mateusz spytał: to Ty nie masz? Krew mnie zalała, ze On to tak bagatelizuje. Ale uświadomiłam sobie, że On sobie nie zdaje sprawy z takich rzeczy bo ja Go w to nie wtajemniczałam.. Oczywiście często padały słowa, że nie ma pieniędzy. Syn to odbierał jako takie tylko gadanie, żeby mu nie dawać na jakieś pierdoły, (zresztą tak też było), a nie jako smutna rzeczywistość. Dopiero jak poszedł za mną i dowiedział się bezpośrednio od sprzedawcy, że to kosztuje tyle a tyle, to do niego dotarło. I sam zaczął kombinować na czym tu zaoszczędzić, co można sobie darować.
Kiedy wracaliśmy do domu, powiedział jeszcze, że to fajny dzień, tyle rzeczy załatwiliśmy
Rozpłakałabym się ze szczęścia, tylko od czasu wypadku nie mam łez :-D., ale ze wzruszenia głos mi się załamuje.
Dowiedziałam się, że mam takiego dorosłego, mądrego syna.
Przypomniał mi się stary dowcip, jak to Icek się modli, Boże pozwól wygrać milion a Bóg w końcu mówi: ale kup najpierw los.....
Kupiłam los, poczekałam aż się syn wyszykuje i wygrałam............!!!!!!! :-DDDD
czwartek, 23 kwietnia 2015
Carmen :-D
W kwietniu byłam w Krakowie na Międzynarodowym Warsztacie Taoistycznego Tai Chi. Bardzo sobie cenię takie zajęcia bo raz, że prowadzą instruktorzy z dużym doświadczeniem 40 letnim, uczniowie Mistrza Moy a dwa, że wysiłek włożony w intensywne ćwiczenia przynosi niesamowite korzyści, przełamuje bariery fizyczne i psychiczne.
Tym razem prowadziła instruktorka z Hiszpanii, pierwszy raz ją spotkałam, więc było zagadką jak ona prowadzi, czego uczy. Wiadomo, każdy nauczyciel ma swoją metodę uczenia i nie zawsze do nas ona trafia. Ale zawsze są jakieś korzyści tylko nie wiadomo jak duże.
Okazało się, że Carmen bardzo przyjazna osoba. Od razu zyskała moją sympatię. A z chwili na chwilę byłam wniebowzięta, że ją poznałam. Carmen zaproponowała relaks. Znana sprawa, ciągle to słyszę, ale o co chodzi dokładnie i jak to osiągnąć to ja nie wiem, kojarzę z czymś tajemniczym i dla mnie nie osiągalnym. Carmen patrzyła jak ćwiczymy, poprawiała i zwracała uwagę na rzeczy, które fizycznie były widoczne co dawało początek do rozwikłania tajemnicy relaksu. Po jakimś czasie, Carmen opowiedziała swoją historię nauki u Mistrza Moy.
Pan Moy polecił robić jakieś ćwiczenie, wielokrotnie zwracał uwagę, że za mało relaksu, za sztywno, Carmen nie wiedziała co z tym zrobić i czemu to takie ważne. Jej się wydawało, że jest ok. No ale Mistrz kazał robić i robić. Przychodząc na zajęcia głównie ćwiczyła co Pan Moy zalecił. W kącie sobie stawała i ćwiczyła, nie raz zeźlona, że Mistrz nie pochwala, a wręcz mówi, że to jeszcze nie to. Raz zrezygnowana, znużona, od niechcenia jakby zaczęła robić to ćwiczenie i nagle Mistrz mówi, ok, dobrze. Carmen oniemiała. Dopiero odkryła, że kiedy już zrezygnowała, że w ogóle pojmie o co chodzi, samo wyszło, odpuściła sobie i poczuła to. A jak raz się coś pozna to już się nigdy nie zapomni. Można robić błędy ale będzie się wracać do tego dobrego coraz częściej . Dlatego tak ważne jest samemu sobie z czymś poradzić. To już raz na zawsze a wiedza z książki jest bardzo ulotna.
Ale wracając do warsztatu, do historii Carmen to najistotniejsze dla mnie było, że świadomość do czego się zmierza, co się chce osiągnąć to gwarancja sukcesu. Trzeba tylko robić swoje. Carmen chciała zrozumieć co to ten relaks i robiła w kółko zadane ćwiczenie. A chciała to pojąć bo Pan Moy cieszył się ogromnym poważaniem, wierzono, że skoro On tak mówi znaczy, że tak ma być bo to jest dobrze. I Carmen się nie zawiodła, szybo poczuła o ile lepiej się ćwiczy, ile dzięki temu może zrobić ze swoim ciałem i jak się zmieniło jej podejście do życia od kiedy nauczyła się być zrelaksowana.. Nie mylić z olewaniem wszystkiego ;-)
Ponieważ ja ciągle słyszałam: co się przejmujesz, co się martwisz, czego się boisz, to sama wiara w to, że wystarczy robić swoje, a w końcu przyjdzie spokój, radość, zadowolenie. A już uszczęśliwiło mnie ogromnie, stwierdzenie Carmen: ja to osiągnęłam to i ty osiągniesz. Mi to zajęło 3 lata, a tobie może zająć mniej albo więcej ale na pewno zrozumiesz. To właśnie po taką wiadomość pojechałam na warsztat !!!
Kojąco podziałała na mnie ta informacja, spojrzałam na swoje doświadczenie życiowe całkiem korzystnie. Co prawda, przykro, że musiało tak boleć ale jeśli potem ma być tak fajnie to nie żałuję niczego. Powiedziałabym, że warto było. Już teraz podchodzę do życia o wiele lepiej niż do tej pory. Nie boję się niczego. No może jestem czasem zaniepokojona ;-) Teraz już rozumiem, że podstawą jest robić swoje. Jeśli chcę być szczęśliwa to robię te rzeczy co mnie uszczęśliwiają i czekam. Och ta cierpliwość, muszę nad tym popracować ;-)
Ojej, właśnie sobie uświadomiłam: Będę szczęśliwa bo tak postanowiłam ! hehehe
Jadę dziś do ZUS-u..... o kur....
Tym razem prowadziła instruktorka z Hiszpanii, pierwszy raz ją spotkałam, więc było zagadką jak ona prowadzi, czego uczy. Wiadomo, każdy nauczyciel ma swoją metodę uczenia i nie zawsze do nas ona trafia. Ale zawsze są jakieś korzyści tylko nie wiadomo jak duże.
Okazało się, że Carmen bardzo przyjazna osoba. Od razu zyskała moją sympatię. A z chwili na chwilę byłam wniebowzięta, że ją poznałam. Carmen zaproponowała relaks. Znana sprawa, ciągle to słyszę, ale o co chodzi dokładnie i jak to osiągnąć to ja nie wiem, kojarzę z czymś tajemniczym i dla mnie nie osiągalnym. Carmen patrzyła jak ćwiczymy, poprawiała i zwracała uwagę na rzeczy, które fizycznie były widoczne co dawało początek do rozwikłania tajemnicy relaksu. Po jakimś czasie, Carmen opowiedziała swoją historię nauki u Mistrza Moy.
Pan Moy polecił robić jakieś ćwiczenie, wielokrotnie zwracał uwagę, że za mało relaksu, za sztywno, Carmen nie wiedziała co z tym zrobić i czemu to takie ważne. Jej się wydawało, że jest ok. No ale Mistrz kazał robić i robić. Przychodząc na zajęcia głównie ćwiczyła co Pan Moy zalecił. W kącie sobie stawała i ćwiczyła, nie raz zeźlona, że Mistrz nie pochwala, a wręcz mówi, że to jeszcze nie to. Raz zrezygnowana, znużona, od niechcenia jakby zaczęła robić to ćwiczenie i nagle Mistrz mówi, ok, dobrze. Carmen oniemiała. Dopiero odkryła, że kiedy już zrezygnowała, że w ogóle pojmie o co chodzi, samo wyszło, odpuściła sobie i poczuła to. A jak raz się coś pozna to już się nigdy nie zapomni. Można robić błędy ale będzie się wracać do tego dobrego coraz częściej . Dlatego tak ważne jest samemu sobie z czymś poradzić. To już raz na zawsze a wiedza z książki jest bardzo ulotna.
Ale wracając do warsztatu, do historii Carmen to najistotniejsze dla mnie było, że świadomość do czego się zmierza, co się chce osiągnąć to gwarancja sukcesu. Trzeba tylko robić swoje. Carmen chciała zrozumieć co to ten relaks i robiła w kółko zadane ćwiczenie. A chciała to pojąć bo Pan Moy cieszył się ogromnym poważaniem, wierzono, że skoro On tak mówi znaczy, że tak ma być bo to jest dobrze. I Carmen się nie zawiodła, szybo poczuła o ile lepiej się ćwiczy, ile dzięki temu może zrobić ze swoim ciałem i jak się zmieniło jej podejście do życia od kiedy nauczyła się być zrelaksowana.. Nie mylić z olewaniem wszystkiego ;-)
Ponieważ ja ciągle słyszałam: co się przejmujesz, co się martwisz, czego się boisz, to sama wiara w to, że wystarczy robić swoje, a w końcu przyjdzie spokój, radość, zadowolenie. A już uszczęśliwiło mnie ogromnie, stwierdzenie Carmen: ja to osiągnęłam to i ty osiągniesz. Mi to zajęło 3 lata, a tobie może zająć mniej albo więcej ale na pewno zrozumiesz. To właśnie po taką wiadomość pojechałam na warsztat !!!
Kojąco podziałała na mnie ta informacja, spojrzałam na swoje doświadczenie życiowe całkiem korzystnie. Co prawda, przykro, że musiało tak boleć ale jeśli potem ma być tak fajnie to nie żałuję niczego. Powiedziałabym, że warto było. Już teraz podchodzę do życia o wiele lepiej niż do tej pory. Nie boję się niczego. No może jestem czasem zaniepokojona ;-) Teraz już rozumiem, że podstawą jest robić swoje. Jeśli chcę być szczęśliwa to robię te rzeczy co mnie uszczęśliwiają i czekam. Och ta cierpliwość, muszę nad tym popracować ;-)
Ojej, właśnie sobie uświadomiłam: Będę szczęśliwa bo tak postanowiłam ! hehehe
Jadę dziś do ZUS-u..... o kur....
wtorek, 21 kwietnia 2015
Odkrycie
Kiedy tak mi było źle i źle ciągle, pomyślałam: to niemożliwe, żeby wszystko się obróciło przeciwko mnie. Przecież jestem dobrym człowiekiem w miarę, nic złego nie robię, nic specjalnie dobrego też nie, ale to nie powód, żeby się tak podle działo w okól mnie. Ludzie dookoła mówili: nie przesadzaj, nie wracaj do tego co było, nie patrz na życie przez czarne okulary, może nie powiodło się w kilku sprawach, ale nie jest tak źle. Łatwo powiedzieć, czuję to co czuję i pomyśleć radośnie o tym co się dzieje było nierealne. Udręczona swoim nieszczęściem, postanowiłam sobie pisać codziennie co dobrego mi się przytrafiło. Oczywiście, zdawałam sobie sprawę, że nie mam porażek non stop, ale te dobre chwile ulatywały bez echa i to szybciutko, szybciutko więc trzeba je było utrwalić. I tak, pierwszego dnia zauważyłam jedną rzecz, zauważyłam jak pięknie jest w parku, słonko świeci, drzewa mają zielone liski, kwiatuszek malutki, czerwony kwitnie niespodziewanie w kącie pod drzewem. No po prostu olśnił mnie ten widok. Jak nigdy w życiu. Ciekawe, wcześniej nie było tak pięknie ?! I tak się zaczęło. A to ptaszek przyleciał do karmnika na wyżerkę. A to do kościoła weszłam, w którym nigdy nie byłam choć stał w miejscu, koło którego często przechodziłam od lat a tam tak uroczo. A to kiciuś przyszedł się przytulić. Kiedyś do teatru poszłam kupić bilety na przyszłość, a tu akurat sprzedawali wejściówki na spektakl tego dnia, kupiłam i poszłam sama. Taka byłam zadowolona, bo zawsze chodziłam z kimś, wydawało mi się, że w teatrze głupio i przykro być samemu, a okazało się, że ma to swój urok, ogląda się afisze, czyta program itp. No naprawdę fajna sprawa. Teraz często chodzę sama i mogę się nacieszyć bardziej samym przedstawieniem. Z czasem miałam już trzy rzeczy udane do zapisania, potem cztery, pięć... Zaprzestałam w końcu pisać bo tyle fajnych rzeczy mi się przytrafiało, że szkoda było czasu na pisanie. Dzięki temu pisaniu, nauczyłam się pod tym kątem patrzeć na to co się dzieje dookoła. I okazało się, że dzieje się całkiem przyjemnie.
Przypomniały mi się pewne zajęcia na tai chi. Robiliśmy jakieś ćwiczenie dłuższy czas. Potem instruktorka zapytała jak się czujemy. Rozbolały mnie ramiona trochę, nigdy nie czułam dolegliwości w tym miejscu, więc powiedziałam o tym bo myślałam, że może coś źle robię. Instruktorka zaproponowała, żebym skupiła się na dłoniach. Po jakimś czasie zapytała jak się mam. Ból w ramionach minął. Instruktorka się ucieszyła. Ja też. Zamyśliłam się nad tym co zmieniłam. No nic konkretnie! Dziwne! Uświadomiło mi to jak wielkie znaczenie ma intencja. Wielokrotnie o tym słyszałam, ale nie mogłam załapać o co chodzi. Wreszcie miałam namacalny dowód jak to działa. Skupiając się na czymś odciążamy, luzujemy coś innego. Idealnie to tłumaczy, jak istotne jest przywiązywanie wagi do tego, albo czegoś innego. Kiedy zaczęłam się zajmować miłymi rzeczami, inne sprawy zbladły, przestały być tak dokuczliwe. Nie przestały istnieć, tak jak nie przestały istnieć moje ramiona, ale przestałam na to zwracać uwagę :-D
Przypomniały mi się pewne zajęcia na tai chi. Robiliśmy jakieś ćwiczenie dłuższy czas. Potem instruktorka zapytała jak się czujemy. Rozbolały mnie ramiona trochę, nigdy nie czułam dolegliwości w tym miejscu, więc powiedziałam o tym bo myślałam, że może coś źle robię. Instruktorka zaproponowała, żebym skupiła się na dłoniach. Po jakimś czasie zapytała jak się mam. Ból w ramionach minął. Instruktorka się ucieszyła. Ja też. Zamyśliłam się nad tym co zmieniłam. No nic konkretnie! Dziwne! Uświadomiło mi to jak wielkie znaczenie ma intencja. Wielokrotnie o tym słyszałam, ale nie mogłam załapać o co chodzi. Wreszcie miałam namacalny dowód jak to działa. Skupiając się na czymś odciążamy, luzujemy coś innego. Idealnie to tłumaczy, jak istotne jest przywiązywanie wagi do tego, albo czegoś innego. Kiedy zaczęłam się zajmować miłymi rzeczami, inne sprawy zbladły, przestały być tak dokuczliwe. Nie przestały istnieć, tak jak nie przestały istnieć moje ramiona, ale przestałam na to zwracać uwagę :-D
poniedziałek, 20 kwietnia 2015
Taoistyczne Tai Chi
Przez długi czas chodziłam tylko pod rękę. Nie stałam sama. Zawroty głowy i ogólne zwiotczenie powodowały, że nie mogłam utrzymać równowagi i nie miałam siły utrzymać się w pionie dłuższy czas. Często prowadzał mnie tata. I kiedyś przechodząc koło sali, gdzie ćwiczyliśmy tai chi, zapytał: "dlaczego Ty nie chodzisz na tai chi, zawsze mówiłaś, że to takie dobre " Obraziłam się prawie, bo co, On nie rozumie, że co innego poprawianie i dbanie o kondycję a co innego poważna niesprawność. Ale dźgnęło mnie to w ambicję Jak zawsze dookoła rozpowiadałam jakie to niezbęde do zdrowia. Zaczęłam to rozpamiętywać i przypomniało mi się wiele opowieści o ludziach z takim czy innym problemem, z chorobami kręgosłupa, serca, rakiem itp., który bardzo pomogło w leczeniu właśnie ćwiczenie tai chi. Poprosiłam ojca, żeby mnie zaprowadził w odwiedziny do siedziby. Chciałam odwiedzić stare kąty, pokazać się ludziom, zobaczyć znajome twarze. Zostałam szalenie serdecznie przyjęta, okazało się, że dużo osób znajomych jest nadal, że mnie poznają i ucieszyli się na mój widok :-D Zaczęłam co jakiś czas przychodzić na herbatkę, popatrzeć..... Któregoś dnia, instruktorka, zaprosiła mnie do ćwiczeń. Ja na to, że nie mogę, sama nie stoję, nie mam siły itd. Ale Beatka tak serdecznie i życzliwie zapraszała, postawiła mnie przy drążku, pokazała ćwiczenia i zapewniała, że troszkę wystarczy porobić ale systematycznie, a będą efekty niedługo. Czego jak czego ale lepszego samopoczucia bardzo pragnęłam, więc spróbowałam i tego. Potem zapraszali na zajęcia, prowadzone przez instruktorów z Kanady, z dużym doświadczeniem, którzy zajmowali się min. ludźmi na wózkach. I postawili mnie na nogi, hehehe. Byłam taka szczęśliwa, łącznie z tym, że potwierdziłam to co rozpowiadałam, tai chi jest dobre na wszystko !!!!
Niebawem jednak, załamałam się, depresja, strasznego doła dostałam. Przestałam przychodzić, wstydziłam się i czekałam aż mi się zrobi lepiej. Strasznie mi było. Smutno. Beznadziejnie..
Aż tu któregoś razu, przyszła do mnie koleżanka z tai chi. Pyta, czemu nie przychodzę, co się dzieje ze mną. No to ja mówię, że źle się czuje, że słaba jestem. A Ona, żebym przychodziła teraz więcej nabrać sił bo "jadę do Krakowa na warsztat" kolega nas zabierze samochodem. Tam to ja poćwiczę ile będę mogła, albo sobie posiedzę i popatrzę jak wolę. W sumie, w Krakowie dawno nie byłam, pamiętam, że piękne miejsce, zabiorą samochodem, nie muszę tam chojraka zgrywać, poćwiczę ile będę mogła a resztę mogę przeleżeć, pomyślałam, pomyślałam i pojechałam.
Taka do mnie fala energii napłynęła, tyle siły dostałam, przećwiczyłam dwa dni, zachęcali, żeby odpoczywać, martwili się, żebym sobie jakiej krzywdy nie zrobiła, ale ja w ferworze miałam tyle radości, tyle chęci do życia, że nie można mnie było powstrzymać. Byłam znów szczęśliwa.
Po powrocie spałam 5 dni prawie ciurkiem, aż się rodzina zamarwiała :-D
I tak się zaczęła moja przygoda krakowska.....
Niebawem jednak, załamałam się, depresja, strasznego doła dostałam. Przestałam przychodzić, wstydziłam się i czekałam aż mi się zrobi lepiej. Strasznie mi było. Smutno. Beznadziejnie..
Aż tu któregoś razu, przyszła do mnie koleżanka z tai chi. Pyta, czemu nie przychodzę, co się dzieje ze mną. No to ja mówię, że źle się czuje, że słaba jestem. A Ona, żebym przychodziła teraz więcej nabrać sił bo "jadę do Krakowa na warsztat" kolega nas zabierze samochodem. Tam to ja poćwiczę ile będę mogła, albo sobie posiedzę i popatrzę jak wolę. W sumie, w Krakowie dawno nie byłam, pamiętam, że piękne miejsce, zabiorą samochodem, nie muszę tam chojraka zgrywać, poćwiczę ile będę mogła a resztę mogę przeleżeć, pomyślałam, pomyślałam i pojechałam.
Taka do mnie fala energii napłynęła, tyle siły dostałam, przećwiczyłam dwa dni, zachęcali, żeby odpoczywać, martwili się, żebym sobie jakiej krzywdy nie zrobiła, ale ja w ferworze miałam tyle radości, tyle chęci do życia, że nie można mnie było powstrzymać. Byłam znów szczęśliwa.
Po powrocie spałam 5 dni prawie ciurkiem, aż się rodzina zamarwiała :-D
I tak się zaczęła moja przygoda krakowska.....
niedziela, 19 kwietnia 2015
Rozwijamy skrzydła :-)
Kolejnym krokiem w przemianie mojej było zrozumienie, że nie należy odpędzać przykrych myśli, uczuć na siłę. Zdanie sobie sprawy co się z nami dzieje, spowoduje, że te ciężkie, bolesne wspomnienia odlecą same. Nauczyciele uczą, że trzeba być dobrym dla siebie, trochę się nad sobą rozczulić, zaopiekować się sobą.
Ja zupełnie czego innego byłam nauczona. Często słyszałam: już nie rozczulaj się tak nad sobą, nie wspominaj ciągle tych złych chwil, do przodu trzeba iść, dzielnym trzeba być, innym się gorzej wiedzie i nie narzekają itp. Tymczasem powodowało to, że żyłam w ciągłym strachu, że znowu mnie smutek dopadnie, w poczuciu gorszości, że nie potrafię być tak dzielna, że miękka jestem, ciągle się marzę nad sobą i przejmuję jakimiś głupstwami, no jakaś niedojda po prostu. Tymczasem przyjęcie tego co przychodzi jest jedyną drogą, żeby się od tego uwolnić :-) Często się słyszy, że trzeba się wyluzować, zrelaksować, odpuścić ale jak to zrobić tego się nie mówi hehehe.
Najważniejsze dla mnie, dla osoby z poczuciem gorszości min. była świadomość, że każdy jest inny, każdy musi mieć czas, tyle czasu ile mu trzeba. Jednemu to zajmuje mniej, a drugiemu więcej.
Kiedy zaczęłam przyjmować a nie negować tego co czuję, coraz częściej zaczęłam odczuwać ulgę.
Taka błogość nie pojawiała się raz na zawsze. Co i rusz przychodziły ciężkie chwile ale super, że choć na chwilę pojawiała się radość. Jak się poczuje miło raz to już się będzie podświadomie do tego dążyło.
Takie życzliwe podejście do nas samych jest cenną podstawą ! Dalej możemy spróbować popatrzeć na nas pod kątem przyzwyczajeń. Oczywiście jak nam się przytrafiło coś okropnego to musimy sobie dać czas, żeby to przetrawić, przeżyć, odreagować. Ale jak już sami poczujemy się tym zmęczeni, jak już nie chcemy do tego wracać, samo się wraca to znak, że to już nawyk. Przyzwyczailiśmy się, że jest nam źle, że jesteśmy nieszczęśliwi i nawykowo myślimy i czujemy to co przez długi czas. I tu trzeba już podjęcia decyzji. Chcemy żyć inaczej więc pracujemy nad tym. Co chcemy zmienić? Dobrze wiedzieć! Oczywiście nie zmieniamy szefa, sąsiada, męża itd. tylko siebie :-D. Ja zaczęłam od tego, zajmowałam się sprawami, które zawsze sprawiały mi radochę.
Najpierw to w ogóle nie mogłam sobie przypomnieć co ja lubię. Ojej :-(
Ale już sobie przypomniałam ! :-D
Ja zupełnie czego innego byłam nauczona. Często słyszałam: już nie rozczulaj się tak nad sobą, nie wspominaj ciągle tych złych chwil, do przodu trzeba iść, dzielnym trzeba być, innym się gorzej wiedzie i nie narzekają itp. Tymczasem powodowało to, że żyłam w ciągłym strachu, że znowu mnie smutek dopadnie, w poczuciu gorszości, że nie potrafię być tak dzielna, że miękka jestem, ciągle się marzę nad sobą i przejmuję jakimiś głupstwami, no jakaś niedojda po prostu. Tymczasem przyjęcie tego co przychodzi jest jedyną drogą, żeby się od tego uwolnić :-) Często się słyszy, że trzeba się wyluzować, zrelaksować, odpuścić ale jak to zrobić tego się nie mówi hehehe.
Najważniejsze dla mnie, dla osoby z poczuciem gorszości min. była świadomość, że każdy jest inny, każdy musi mieć czas, tyle czasu ile mu trzeba. Jednemu to zajmuje mniej, a drugiemu więcej.
Kiedy zaczęłam przyjmować a nie negować tego co czuję, coraz częściej zaczęłam odczuwać ulgę.
Taka błogość nie pojawiała się raz na zawsze. Co i rusz przychodziły ciężkie chwile ale super, że choć na chwilę pojawiała się radość. Jak się poczuje miło raz to już się będzie podświadomie do tego dążyło.
Takie życzliwe podejście do nas samych jest cenną podstawą ! Dalej możemy spróbować popatrzeć na nas pod kątem przyzwyczajeń. Oczywiście jak nam się przytrafiło coś okropnego to musimy sobie dać czas, żeby to przetrawić, przeżyć, odreagować. Ale jak już sami poczujemy się tym zmęczeni, jak już nie chcemy do tego wracać, samo się wraca to znak, że to już nawyk. Przyzwyczailiśmy się, że jest nam źle, że jesteśmy nieszczęśliwi i nawykowo myślimy i czujemy to co przez długi czas. I tu trzeba już podjęcia decyzji. Chcemy żyć inaczej więc pracujemy nad tym. Co chcemy zmienić? Dobrze wiedzieć! Oczywiście nie zmieniamy szefa, sąsiada, męża itd. tylko siebie :-D. Ja zaczęłam od tego, zajmowałam się sprawami, które zawsze sprawiały mi radochę.
Najpierw to w ogóle nie mogłam sobie przypomnieć co ja lubię. Ojej :-(
Ale już sobie przypomniałam ! :-D
"Rozwinąć skrzydła"
Przypomniało mi się, od czego zaczęła się moja metamorfoza.
To było dawno, ale pamiętam jak dziś, moje zdziwienie, kiedy zaczęłam robić ćwiczenia polecane przez autora. Dzięki książce "Rozwinąć skrzydła" nauczyłam się zwracać uwagę na to co czuję, co się ze mną dzieje. To nie takie proste, jesteśmy przyzwyczajeni, że pewne odczucia są wstydliwe, że nie wypada, wręcz nie wolno, a tymczasem dobrze sobie zdać sprawę co przeżywamy i DLACZEGO. To bardzo pomaga w medytacji ale o dziwo i w rehabilitacji.
Dzięki temu jestem świadoma a co za tym idzie mądrzejsza :-D
Do tej pory, postrzegałam świat w kategoriach cudu albo kary Bożej. Oczywiście to też się zdarza ale wiele rzeczy to wynik naszych decyzji i tego efektów.
Pan rehabilitant rozmasowywał różne części ciała i pytał co czuję i gdzie. Np. naciskał jakieś bolące miejsce w kręgosłupie a mi drętwiała pięta ;-) Dzięki temu, że umiałam takie zjawiska zaobserwować, on mógł działać dla mnie najkorzystniej. Dzięki Jego rehabilitacji, siadam po turecku i mogę już podbiec co zdarza mi się pierwszy raz od 4 lat.
Pan rehabilitant, bardzo jest ucieszony moją kontaktowością i zaproponował mi bycie modelem u profesora, który uczy masażu, bo ja umiem czuć i mówić co się dzieje w moim ciele.
I to jest cud, że trafiłam do tego fizjoterapeuty :-D
Tak więc nigdy nie wiadomo do czego i kiedy wiedza nam się przyda, ale na pewno warto poszerzać horyzonty, powolutku zacząć od poznawania siebie :-D
To było dawno, ale pamiętam jak dziś, moje zdziwienie, kiedy zaczęłam robić ćwiczenia polecane przez autora. Dzięki książce "Rozwinąć skrzydła" nauczyłam się zwracać uwagę na to co czuję, co się ze mną dzieje. To nie takie proste, jesteśmy przyzwyczajeni, że pewne odczucia są wstydliwe, że nie wypada, wręcz nie wolno, a tymczasem dobrze sobie zdać sprawę co przeżywamy i DLACZEGO. To bardzo pomaga w medytacji ale o dziwo i w rehabilitacji.
Dzięki temu jestem świadoma a co za tym idzie mądrzejsza :-D
Do tej pory, postrzegałam świat w kategoriach cudu albo kary Bożej. Oczywiście to też się zdarza ale wiele rzeczy to wynik naszych decyzji i tego efektów.
Pan rehabilitant rozmasowywał różne części ciała i pytał co czuję i gdzie. Np. naciskał jakieś bolące miejsce w kręgosłupie a mi drętwiała pięta ;-) Dzięki temu, że umiałam takie zjawiska zaobserwować, on mógł działać dla mnie najkorzystniej. Dzięki Jego rehabilitacji, siadam po turecku i mogę już podbiec co zdarza mi się pierwszy raz od 4 lat.
Pan rehabilitant, bardzo jest ucieszony moją kontaktowością i zaproponował mi bycie modelem u profesora, który uczy masażu, bo ja umiem czuć i mówić co się dzieje w moim ciele.
I to jest cud, że trafiłam do tego fizjoterapeuty :-D
Tak więc nigdy nie wiadomo do czego i kiedy wiedza nam się przyda, ale na pewno warto poszerzać horyzonty, powolutku zacząć od poznawania siebie :-D
sobota, 18 kwietnia 2015
Kwiaty
Odwiedziła mnie dziś serdeczna koleżanka. Dała mi kwiaty. Tak się składa, że są one prezentem na dobry początek blogowania :-D
Tyle piękności ma jeden bukiet
Na pewno szczęście przyniesie :-D
Jednego dnia tyle atrakcji !
Oby jutro też się tyle miłych rzeczy wydarzyło ;-)
Tyle piękności ma jeden bukiet
Na pewno szczęście przyniesie :-D
Oby jutro też się tyle miłych rzeczy wydarzyło ;-)
Szczęściara
Szczęśliwa, że żyję :-)
Świat jest piękny, ludzie są wspaniali i ja chcę o tym opowiadać, żeby przypominało w ciężkich chwilach.
Subskrybuj:
Posty (Atom)